Wiedziałam od chwili w której zakładwmłam tego bloga, że kiedyś przestanę go pisać. Ta sytuacja pojawiła się szybciej niż myślałam. Widzicie sami, że nie dodaje rozdziałów oraz, że gubię się w pewnych wątkach. Tak nie może być. Sama ja nie czytałabym nic takiego co nie spełniałoby warunków ściśle ustalonych przeze mnie. Po pierwsze to logiczne, że jest to styl. Po drugie długość.
U mnie rozdziały są krótkie i monotonne. Ja sama to widzę, choć znana jestem z..Bardzo wysokiej samooceny.
Zaczęłam pisać ten blog i obiecałam sobie, że dobrne do końca, lesz są obietnice, kfórych nie da się dotrzymać. Osoba, która była dla mnie jak siostra i która joko jedyny człwiek na świecie potrafił mi dać takiego motywującego kopa w dupe nie jest już moją muzą. Znikła i to z mojego powodu. Myślałam, że dam radę pisać bloga bez niej. Myliłam się. Bez niej pomysł na tą historię wydawał i wydaje mi się za bardzo suchy i spięty...sztuczny.
Nie jestem z siebie zadowolana robiąc to co robię. Jestem najgorszą autorką na świecie.
Nie będę pisać już tej historii. Basta. Kiedyś napewno wrócę na blogosferę i napiszę taką samą historię z kilkoma poprawkami.
Pozdrawiam,
Expecto Pateonum.
Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno. ~Andrzej Sapkowski.
piątek, 4 grudnia 2015
wtorek, 20 października 2015
Rozdział 10. Sen i różdżka.
Jamesa tej nocy dręczyły koszmary.
Biegł przez zaśnieżoną ulicę trzymając kogoś mocno za rękę. Czym bardziej chciał zobaczyć twarz towarzysza, tym bardziej jakaś siła obracała jego głowę w innym kierunku, co niesamowicie go irytowało. Nienawidził jak ktoś nim rządził, a właśnie tak to odbierał. Zmarszczył brwi i skręcił w opustoszałą ulicę na Pokątnej. Usłyszał, że coś goni ich z nie małą szybkością. Adrenalina w jego żyłach powodowała, że nie czuł zmęczenia, ale jakaś jego podświadomość zaczęła się martwić o osobę trzymaną za delikatną, małą dłoń.
- Jak się czujesz? - Zapytał z zawahaniem, nie przerywając biegu.
- Dobrze - odpowiedział mu kobiecy, znajomy głos. James wyczuł w nim niepewność i domyślił się, że dziewczyna kłamie z obawy przed tym, że się zatrzyma. Nie umiesz kłamać, kochanie, pomyślał mimowolnie.
Coś zwaliło jego towarzyszkę na ziemię, powodując, że ich dłonie się rozłączyły, co go niesamowicie poirytowało. Spojrzał na dziewczynę, która walczyła z bestią, po czym wycelował w niego różdżką, po czym potwór, pod wpływem zaklęcia, leżał skulony pod ścianą. Nie zwracał na niego uwagi - od razu podbiegł do leżącej na ziemi zakrwawionej dziewczyny.
W jego oczach pojawiły się łzy, których nawet nie starał się zahamować. Po prostu zjeżdżały po jego policzkach, aż na beton.
- Lily... - przejechał dłonią po policzku rudowłosej. To imię wywołało w nim coś dziwnego. Jamesowi, któremu to wszystko się śni, przyszła do głowy dziwna myśl. Evans?
- James, pamiętaj, że... - nie usłyszał co miał pamiętać, bo scenografia nagle się zmieniła.
Znalazł się w opuszczonym magazynie, który już chyba widział. Pomieszczenie było zakurzone i obstawione niepotrzebnymi rzeczami w każdym wolnym miejscu. Starał się przypomnieć co to za miejsce - z marnym skutkiem, bo wszystko co mu przychodziło na myśl stawało się zamglone przez co nic nie wiedział.
Ruszył pewnym krokiem naprzód przeczuwając, że za chwilę coś się wydarzy. Uważnie słuchał głosów w oddali, starając się usłyszeć coś co pomoże mu rozwiązać zagadkę tego snu.
Nagle usłyszał czyiś jęk i automatycznie pobiegł w tamtą stronę. Otworzył szybko drzwi i zobaczył mężczyznę pochylającego się nad ciałem młodego chłopaka. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.
- Czyli nie zgadzasz się na moje warunki? - Zapytał z rozbawieniem, a w odpowiedzi usłyszał tylko jęk bólu. Lodowaty śmiech rozszedł się po pomieszczeniu. - Avada Kedavra! - oślepiające, zielone światło wyszczeliło z różdżki mężczyzny wprost w ciało chłopaka.
Obudził się z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Koszulka przyklejała mu się do pleców i brzucha - był cały spocony. Rozejrzał się, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku, choć ewidentnie wszystko było dobrze.
Jego sen coś w nim zmienił. Sprawił, że wzrósł w nim niepokój.
~*~
Evans myślała, że ten dzień nie mógłby już być gorszy. Jak bardzo się myliła!
Najpierw w nocy dręczyły ją koszmary, później nie mogła znaleźć mundurka, spóźniła się na lekcje, słabo poszło jej wypracowanie z Zielarstwa, okazało się, że zgubiła swoją różdżkę, a teraz jeszcze to!
Szła właśnie na kolacje nieźle wkurzona na siebie kiedy usłyszała huk w lochach. Jęknęła, gdy uzmysłowiła sobie kto wywołał wybuch. Przypomniała sobie jak pół godziny temu widziała ich siedzących przy stole w Pokoju Wspólnym i szepczących coś do siebie. No tak, pomyślała, tylko oni byliby w stanie do czegoś takiego. Zrezygnowała z kolacji i od razu skręciła w korytarz prowadzący w stronę domu Węża. Po kilku minutach szybkiego kroku już stała oparta o ścianę i patrząca z zażenowaniem na czwórkę chłopaków, którzy nieudolnie próbowali siebie nawzajem wyczyścić z czarnej sadzy.
Westchnęła, po czym sięgnęła po różdżkę, której nie miała. W tym samym momencie chłopak o oczach koloru orzecha spojrzał w jej stronę. Uśmiechnął się łobuzersko, po czym w ciągu sekundy znalazł się metr od niej. Spojrzała na niego z ironią, oglądając go od stóp do głowy.
- Zgubiłaś coś? - Zapytał, (nie)doskonale udając niewinność.
Na jej twarzy pojawiło się oburzenie, po czym znów na jej rumianej od nerwów buzi pojawiła się jej kamienna maska.
- Oddaj- warknęła.
- Niby dlaczego miałbym to robić? - Zaczął filozoficznym tonem. W tym samym momencie Peter i Syriusz złapali się za prawe dłonie, a Remus z zażenowaniem wypisanym na twarzy 'przeciął' ich dłonie. Ach tak, zakłady. Rzuciła niedowierzające spojrzenie Łapie, który tylko się zaśmiał i wzruszył ramionami, w tym samym momencie co Remus. - Nie masz różdżki, nie masz dowodów na to, że to ja ją zabrałem. W gruncie rzeczy to ja wygrywam tą rozgrywkę. Oczywiście za drobną opłatą mógłbym postarać się odszukać twoją własność...
- Opłatą?
- Buzi, buzi, randka lub zawsze możesz coś zaproponować - spojrzał na nią wymownie, a ona spłonęła rumieńcem. James na ten widok tych uśmiechnął się zadowolony. Tak gramy? Dobrze.
Podeszła do niego tak, że dzielący ich metr zniknął całkowicie. Stanęła na palcach, a on już szykował usta do pocałunku, ale ona przyłożyła prawy policzek do jego lewego i szepnęła:
- Nie sądzę, że mi tej różdżki nie oddasz, bo mi ją oddasz za sekundę, bo inaczej pewne zdjęcie, które otrzymałam w bardzo dziwnej sytuacji ujrzy światło dzienne. Wiesz, bokserki w serduszka nie są za bardzo męskie. - Ostatnie zdanie wymówiła tonem jakby to była dobrze skrywana tajemnica.
James spojrzał na nią tak, jakby nie dowierzał własnym oczom. Sięgnął za płaszcz i podał jej jej własność. Uśmiechnęła się triumfalnie, po czym odwróciła się chcąc już odejść. Usłyszała już głos Syriusza, mówiący: Wygrałem. W tym samym momencie pojawili się przed nią profesor McGonagall i profesor Slughor, zaniepokojeni smrodem dochodzącym z lochów.
Nauczycielka transmutacji spojrzała na nią z oburzeniem. O nie.
- Nie będę owijać w bawełnę. Wiedziałam, że to uczniowie z mojego domu, ale nie sądziłam, że i pani, pani Evans bierze w tym udział - spojrzała na nią z naganą. Lily już otwierała usta by się przeciwstawić, ale nauczycielka uciszyła ją gestem dłoni. - Macie szlaban, wszyscy. Od jutra, przez tydzień i za godzinę panna Evans i pan Potter przychodzą tutaj posprzątać.
- Ależ Minerwo! Zakładami, że panna Evans pojawiła się tutaj zupełnie przypadkowo i nie miała nic z tym wspólnego. Wierzę również, że panna Evans szła właśnie w stronę Wielkiej Sali aby nas poinformować o tej sytuacji - gestem ręki profesor Slughorn wskazał na korytarz oblepiony sadzą. - Trzeba wziąść też pod uwagę, że tylko Lily nie jest cała w sadzy - Evansówna była bardzo wdzięczna nauczycielowi eliksirów, że stanął w jej obronie.
- Można łatwo sprawdzić czy panna Evans rzuciła zaklęcie powodujące sadz. Mogłabym prosić pani różdżkę? - Profesor McGonagall trzymała na swoim. Rudowłosa bez wahania podała jej swój magiczny patyk nie wyczuwając podstępu. Nauczycielka rzuciła zaklęcie i Evans doznała szoku, ale po sekundzie została stłumiona przez fale złości. Nie, to mało powiedziane. Po wszystkich aktrakcjach tego dnia dziewczyna była na granicach wybuchu. Teraz czara się przelała.
Krew napłynęła jej do twarzy i miała kolor jej włosów. Odwróciła się w stronę chłopaka. Kiedy już miała uderzyć go w twarz opuściła ją cała energia i łzy bezsilności napłynęły jej do oczu. Nie odwracając się za siebie pobiegła w stronę Wieży Gryffindoru, wyczuła jedynie na sobie gorące spojrzenie tęczówek w kolorze czekolady.
~*~
Mary od kilku dni nie mogła z niczym zdążyć. Nie wiedziała również dlaczego. Niby wszystko wykonywała w takim samym czasie co zwykle, a nawet szybciej. Szybciej wracała z lekcji do dormitorium i nie chodziła na randki. Przystopowanie z flirtem sławnej panny McDonald wywołało ogólne zaciekawienie w całej szkole. Niektórzy nawet wysuwali różne, nawet niemożliwe teorie. Hogwart ma wyobraźnie.
Co najdziwniejsze Mary zapomniała o liście z domu, który dostała kilka miesięcy temu. Nie zwracała już nawet uwagę na datę, która z dnia na dzień stawała się bliższa pierwszej soboty lipca*. Brunetka była ostatnio w humorze tak doskonałym, że mogłaby dosięgać gwiazd. W Hogwarcie wysunęła się teoria, że się zakochała. Plotka została stłumiona przez mniejsze uczennice, które traktowały ją jak autorytet.
Jedynie Emily z tego pokoju była spokojna. Nawet za spokojna. Wszystko tylko dlatego, że nie chciała być zauważona przez Blacka. Unikała go jak ognia, a on specjalnie za nią chodził jak pies. Bardzo ją to denerwowało, ale i schlebiało jej to, że taki chłopak jak Syriusz Black zwrócił na nią uwagę. Nie chciała być kolejną skreślona przez niego dziewczyną z listy. Nie chciała być zdobyczą.
Najgorzej było gdy musiała chodzić samotnie przez korytarz. Bała się, że może stać za rogiem i tylko czychać jak podejdzie bliżej.
Syriusz doskonale wiedział o tym jak Emily na niego reaguje i dobrze to wykorzystywał. Nie ukrywał, że traktuje ją jak jedną z wielu. Nie wyróżniała się niczym wyjątkowym. Nie zrozumiałe było dla niego tylko uczucie towarzyszące jej bliskości.
*specjalnie dla Optimist, która pisała w komentarzach czy z tym listem coś było napisane. Wcześniej nie było. Teraz jest. Tą sprawę wyjaśnię głębiej na początku drugiej serii ( o ile ją napiszę).
Przepraszam, że tak długo znów musieliście czekać, ale przez dwa tygodnie mój laptop był w naprawie, a na komputerze nie działa mi internet. Później przez długo nie miłam weny, a dopiero dzisiaj powróciła i mam nadzieję, że już mnie nie opuści.
Przepraszam jeszcze wszystkich u których zalegam z komentarzem, ale internet robi mi psikusy i nie chce otwierać mi żadnych blogów. Nawet wattpada. Ach to szczęście Tusi. Następny rozdział będzie szybciej, bo mam genialny pomysł na nn.
Biegł przez zaśnieżoną ulicę trzymając kogoś mocno za rękę. Czym bardziej chciał zobaczyć twarz towarzysza, tym bardziej jakaś siła obracała jego głowę w innym kierunku, co niesamowicie go irytowało. Nienawidził jak ktoś nim rządził, a właśnie tak to odbierał. Zmarszczył brwi i skręcił w opustoszałą ulicę na Pokątnej. Usłyszał, że coś goni ich z nie małą szybkością. Adrenalina w jego żyłach powodowała, że nie czuł zmęczenia, ale jakaś jego podświadomość zaczęła się martwić o osobę trzymaną za delikatną, małą dłoń.
- Jak się czujesz? - Zapytał z zawahaniem, nie przerywając biegu.
- Dobrze - odpowiedział mu kobiecy, znajomy głos. James wyczuł w nim niepewność i domyślił się, że dziewczyna kłamie z obawy przed tym, że się zatrzyma. Nie umiesz kłamać, kochanie, pomyślał mimowolnie.
Coś zwaliło jego towarzyszkę na ziemię, powodując, że ich dłonie się rozłączyły, co go niesamowicie poirytowało. Spojrzał na dziewczynę, która walczyła z bestią, po czym wycelował w niego różdżką, po czym potwór, pod wpływem zaklęcia, leżał skulony pod ścianą. Nie zwracał na niego uwagi - od razu podbiegł do leżącej na ziemi zakrwawionej dziewczyny.
W jego oczach pojawiły się łzy, których nawet nie starał się zahamować. Po prostu zjeżdżały po jego policzkach, aż na beton.
- Lily... - przejechał dłonią po policzku rudowłosej. To imię wywołało w nim coś dziwnego. Jamesowi, któremu to wszystko się śni, przyszła do głowy dziwna myśl. Evans?
- James, pamiętaj, że... - nie usłyszał co miał pamiętać, bo scenografia nagle się zmieniła.
Znalazł się w opuszczonym magazynie, który już chyba widział. Pomieszczenie było zakurzone i obstawione niepotrzebnymi rzeczami w każdym wolnym miejscu. Starał się przypomnieć co to za miejsce - z marnym skutkiem, bo wszystko co mu przychodziło na myśl stawało się zamglone przez co nic nie wiedział.
Ruszył pewnym krokiem naprzód przeczuwając, że za chwilę coś się wydarzy. Uważnie słuchał głosów w oddali, starając się usłyszeć coś co pomoże mu rozwiązać zagadkę tego snu.
Nagle usłyszał czyiś jęk i automatycznie pobiegł w tamtą stronę. Otworzył szybko drzwi i zobaczył mężczyznę pochylającego się nad ciałem młodego chłopaka. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.
- Czyli nie zgadzasz się na moje warunki? - Zapytał z rozbawieniem, a w odpowiedzi usłyszał tylko jęk bólu. Lodowaty śmiech rozszedł się po pomieszczeniu. - Avada Kedavra! - oślepiające, zielone światło wyszczeliło z różdżki mężczyzny wprost w ciało chłopaka.
Obudził się z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Koszulka przyklejała mu się do pleców i brzucha - był cały spocony. Rozejrzał się, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku, choć ewidentnie wszystko było dobrze.
Jego sen coś w nim zmienił. Sprawił, że wzrósł w nim niepokój.
~*~
Evans myślała, że ten dzień nie mógłby już być gorszy. Jak bardzo się myliła!
Najpierw w nocy dręczyły ją koszmary, później nie mogła znaleźć mundurka, spóźniła się na lekcje, słabo poszło jej wypracowanie z Zielarstwa, okazało się, że zgubiła swoją różdżkę, a teraz jeszcze to!
Szła właśnie na kolacje nieźle wkurzona na siebie kiedy usłyszała huk w lochach. Jęknęła, gdy uzmysłowiła sobie kto wywołał wybuch. Przypomniała sobie jak pół godziny temu widziała ich siedzących przy stole w Pokoju Wspólnym i szepczących coś do siebie. No tak, pomyślała, tylko oni byliby w stanie do czegoś takiego. Zrezygnowała z kolacji i od razu skręciła w korytarz prowadzący w stronę domu Węża. Po kilku minutach szybkiego kroku już stała oparta o ścianę i patrząca z zażenowaniem na czwórkę chłopaków, którzy nieudolnie próbowali siebie nawzajem wyczyścić z czarnej sadzy.
Westchnęła, po czym sięgnęła po różdżkę, której nie miała. W tym samym momencie chłopak o oczach koloru orzecha spojrzał w jej stronę. Uśmiechnął się łobuzersko, po czym w ciągu sekundy znalazł się metr od niej. Spojrzała na niego z ironią, oglądając go od stóp do głowy.
- Zgubiłaś coś? - Zapytał, (nie)doskonale udając niewinność.
Na jej twarzy pojawiło się oburzenie, po czym znów na jej rumianej od nerwów buzi pojawiła się jej kamienna maska.
- Oddaj- warknęła.
- Niby dlaczego miałbym to robić? - Zaczął filozoficznym tonem. W tym samym momencie Peter i Syriusz złapali się za prawe dłonie, a Remus z zażenowaniem wypisanym na twarzy 'przeciął' ich dłonie. Ach tak, zakłady. Rzuciła niedowierzające spojrzenie Łapie, który tylko się zaśmiał i wzruszył ramionami, w tym samym momencie co Remus. - Nie masz różdżki, nie masz dowodów na to, że to ja ją zabrałem. W gruncie rzeczy to ja wygrywam tą rozgrywkę. Oczywiście za drobną opłatą mógłbym postarać się odszukać twoją własność...
- Opłatą?
- Buzi, buzi, randka lub zawsze możesz coś zaproponować - spojrzał na nią wymownie, a ona spłonęła rumieńcem. James na ten widok tych uśmiechnął się zadowolony. Tak gramy? Dobrze.
Podeszła do niego tak, że dzielący ich metr zniknął całkowicie. Stanęła na palcach, a on już szykował usta do pocałunku, ale ona przyłożyła prawy policzek do jego lewego i szepnęła:
- Nie sądzę, że mi tej różdżki nie oddasz, bo mi ją oddasz za sekundę, bo inaczej pewne zdjęcie, które otrzymałam w bardzo dziwnej sytuacji ujrzy światło dzienne. Wiesz, bokserki w serduszka nie są za bardzo męskie. - Ostatnie zdanie wymówiła tonem jakby to była dobrze skrywana tajemnica.
James spojrzał na nią tak, jakby nie dowierzał własnym oczom. Sięgnął za płaszcz i podał jej jej własność. Uśmiechnęła się triumfalnie, po czym odwróciła się chcąc już odejść. Usłyszała już głos Syriusza, mówiący: Wygrałem. W tym samym momencie pojawili się przed nią profesor McGonagall i profesor Slughor, zaniepokojeni smrodem dochodzącym z lochów.
Nauczycielka transmutacji spojrzała na nią z oburzeniem. O nie.
- Nie będę owijać w bawełnę. Wiedziałam, że to uczniowie z mojego domu, ale nie sądziłam, że i pani, pani Evans bierze w tym udział - spojrzała na nią z naganą. Lily już otwierała usta by się przeciwstawić, ale nauczycielka uciszyła ją gestem dłoni. - Macie szlaban, wszyscy. Od jutra, przez tydzień i za godzinę panna Evans i pan Potter przychodzą tutaj posprzątać.
- Ależ Minerwo! Zakładami, że panna Evans pojawiła się tutaj zupełnie przypadkowo i nie miała nic z tym wspólnego. Wierzę również, że panna Evans szła właśnie w stronę Wielkiej Sali aby nas poinformować o tej sytuacji - gestem ręki profesor Slughorn wskazał na korytarz oblepiony sadzą. - Trzeba wziąść też pod uwagę, że tylko Lily nie jest cała w sadzy - Evansówna była bardzo wdzięczna nauczycielowi eliksirów, że stanął w jej obronie.
- Można łatwo sprawdzić czy panna Evans rzuciła zaklęcie powodujące sadz. Mogłabym prosić pani różdżkę? - Profesor McGonagall trzymała na swoim. Rudowłosa bez wahania podała jej swój magiczny patyk nie wyczuwając podstępu. Nauczycielka rzuciła zaklęcie i Evans doznała szoku, ale po sekundzie została stłumiona przez fale złości. Nie, to mało powiedziane. Po wszystkich aktrakcjach tego dnia dziewczyna była na granicach wybuchu. Teraz czara się przelała.
Krew napłynęła jej do twarzy i miała kolor jej włosów. Odwróciła się w stronę chłopaka. Kiedy już miała uderzyć go w twarz opuściła ją cała energia i łzy bezsilności napłynęły jej do oczu. Nie odwracając się za siebie pobiegła w stronę Wieży Gryffindoru, wyczuła jedynie na sobie gorące spojrzenie tęczówek w kolorze czekolady.
~*~
Mary od kilku dni nie mogła z niczym zdążyć. Nie wiedziała również dlaczego. Niby wszystko wykonywała w takim samym czasie co zwykle, a nawet szybciej. Szybciej wracała z lekcji do dormitorium i nie chodziła na randki. Przystopowanie z flirtem sławnej panny McDonald wywołało ogólne zaciekawienie w całej szkole. Niektórzy nawet wysuwali różne, nawet niemożliwe teorie. Hogwart ma wyobraźnie.
Co najdziwniejsze Mary zapomniała o liście z domu, który dostała kilka miesięcy temu. Nie zwracała już nawet uwagę na datę, która z dnia na dzień stawała się bliższa pierwszej soboty lipca*. Brunetka była ostatnio w humorze tak doskonałym, że mogłaby dosięgać gwiazd. W Hogwarcie wysunęła się teoria, że się zakochała. Plotka została stłumiona przez mniejsze uczennice, które traktowały ją jak autorytet.
Jedynie Emily z tego pokoju była spokojna. Nawet za spokojna. Wszystko tylko dlatego, że nie chciała być zauważona przez Blacka. Unikała go jak ognia, a on specjalnie za nią chodził jak pies. Bardzo ją to denerwowało, ale i schlebiało jej to, że taki chłopak jak Syriusz Black zwrócił na nią uwagę. Nie chciała być kolejną skreślona przez niego dziewczyną z listy. Nie chciała być zdobyczą.
Najgorzej było gdy musiała chodzić samotnie przez korytarz. Bała się, że może stać za rogiem i tylko czychać jak podejdzie bliżej.
Syriusz doskonale wiedział o tym jak Emily na niego reaguje i dobrze to wykorzystywał. Nie ukrywał, że traktuje ją jak jedną z wielu. Nie wyróżniała się niczym wyjątkowym. Nie zrozumiałe było dla niego tylko uczucie towarzyszące jej bliskości.
*specjalnie dla Optimist, która pisała w komentarzach czy z tym listem coś było napisane. Wcześniej nie było. Teraz jest. Tą sprawę wyjaśnię głębiej na początku drugiej serii ( o ile ją napiszę).
Przepraszam, że tak długo znów musieliście czekać, ale przez dwa tygodnie mój laptop był w naprawie, a na komputerze nie działa mi internet. Później przez długo nie miłam weny, a dopiero dzisiaj powróciła i mam nadzieję, że już mnie nie opuści.
Przepraszam jeszcze wszystkich u których zalegam z komentarzem, ale internet robi mi psikusy i nie chce otwierać mi żadnych blogów. Nawet wattpada. Ach to szczęście Tusi. Następny rozdział będzie szybciej, bo mam genialny pomysł na nn.
sobota, 5 września 2015
Rozdział 9. Ain Enigarp.
Rozdział dedykuję Kathrine, Optimist, Selene N. i Boruffce (:* na twoje życzenie zrobiłam wątek z Remim ).
Przepraszam Selene, Kath i Optimist. Ale tym razem naprawdę obiecuję zostawić po sobie ślad. Tym razem zrobiłam sobie przerwę od blogspota. Byłam zajęta kupowaniem rzeczy do szkoły, czytaniem książek. Kilka tygodni temu straciłam osobę (pokłóciłyśmy się i już się nie przyjaźnimy), która jako jedyna umiała mnie doprowadzić do porządku i sprawić, że moja wena powracała. Dopiero tydzień temu wzięłam się w garść i zaczęłam pisać rozdział, malutkimi kawałeczkami. Ale jest! Przepraszam wszystkich, którzy tak długo czekali na nowy rozdział, bo prawie dwa miesiące. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.
Życzę miłego czytania, choć tak naprawdę nie ma co, bo krótki.
Blondynka szła korytarzem w stronę damskiej toalety. Przeczesała ręką swoje jasne włosy i poprawiła ramiączko swojej torby. Otwarła powoli drzwi, po czym je zamknęła. Emily przeszła przez łazienkę w stronę okna oglądając się przy tym pośpiesznie w lustrze. Oparła dłonie na kamiennym parapecie i zwróciła spojrzenie w stronę chatki Hagrida. Słona łza zjechała po jej bladym policzku, zostawiając po sobie mokry ślad. Gryfonka od razu wytarła dłonią policzek.
Emily nie należała do osób które lubiły być w centrum uwagi. Wolała ciszę i spokój, oraz samotność. Nie chciała przywiązywać się za bardzo do kogokolwiek, bo wiedziała, jakie nadchodzą czasy. Kiedy patrzyła na Lily poczucie winy łapało ją za serce, gdyż nie dawno dowiedziała się, że jej ojciec, który podobno nie żył, dołączył do grona Śmierciożerców. Przymknęła oczy tamując wodospad łez.
Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w tali i całuje w kark, a jej ciało drętwieje. Obrócił Emily przodem do siebie i przyparł do ściany. Widział przerażenie i uczucie, którego nie umiał rozszyfrować w jej błękitnych oczach. Złapał jej dłonie swoimi i przyparł je nad głową dziewczyny. Uśmiechnął się w ten typowy dla siebie sposób i zaczął przybliżać swoją twarz do jej. Zanim ich usta się zetknęły dało się usłyszeć tylko dwa słowa wypowiedziane przez blondynkę:
- Zostaw mnie...
Zamknęła oczy zapominając o wszystkim co się wokół działo. Zapomniała również z kim się całuje. W tamtej chwili nie liczyło się dla niej nic po za chłopakiem, w którym bezapelacyjnie była po uszy zakochana.
~*~
Lily Evans szła uśmiechnięta korytarzem. Miała tak doskonały humor, że nawet wybryk Huncwotów i nawet James nie mógłby tego zepsuć. Wszyscy ze zdziwieniem patrzyli na rudowłosą panią Prefekt, która znana była z tego, że zawsze ma złe samopoczucie.
Jeden ciemno włosy chłopak z tego samego domu co Evansówna patrzył z szczerym zainteresowaniem na wchodzącą do Wielkiej Sali rudowłosą. Była ubrana jak zawsze; w spódniczkę Gryffinodu przed kolana, która doskonale eksponowała długie i chude nogi dziewczyny, białą koszulę z herbem Gryffindoru na prawej piersi i odznaką Prefekta. Na jej szyi wisiał również krawat jej domu, a na stopach miała czarne lakierki, które idealnie pasowały do jej stroju. Włosy miała rozpuszczone, co dodatkowo dodawało jej uroku. Był to strój Gryfonek na wiosnę a kwiecień był w tym roku wyjątkowo upalny, jak na pierwszą porę roku*. Nie wiedzieć czemu James nie mógł od niej oderwać wzroku. Pamiętał, że jak się obudził dwa dni przed świętami, pierwszym co zobaczył były piękne rude włosy i zielone, niczym szmaragdowe oczy. Lily była dla Rogacza jak wyzwanie. Musiał się z nią umówić dlatego, że mu odmawiała. Była jego plamą na honorze. Zaintrygowała go swoim charakterem. Odmówiła mu jako pierwsza dziewczyna w Hogwarcie. Sprawiła, że James zaczął o coś walczyć. Te osiem miesięcy było dla niego dosyć dziwne. Zależało mu na czymś bardziej niż na quidditchu. Ciągnęło go do niej niczym magnez. Pragnął znów dotknąć jej ust swoimi.
Dziewczyna usiadła z uśmiechem na przeciwko niego, po czym wzięła do ręki chleb i zaczęła go smarować masłem.
- Rogacz, jeszcze chwila a zaczniesz się ślinić na jej widok - zaśmiał się Syriusz, puszczając oczko do blondynki siedzącej dziwnie daleko niego i unikającej go jak ognia.
Nikt nie wiedział dlaczego panna Jones aż tak bardzo nie chce zostać z Syriuszem sam na sam. Lily po części ją rozumiała, bo sama ma lęk przed nim jeszcze z drugiego roku. Evansówna i pan Black byli najlepszymi przyjaciółmi, ale i tak rudowłosa bała się go. Lecz zachowanie Emily nie było normalne. Uciekała przed nim, zawsze do łazienki chodziła z obstawą i pilnowała się aby nie zostawać sama w jakimś pomieszczenia. Bardzo żałowała sytuacji z grudnia, bała się, że ujrzy ona światło dzienne.
Puścił jej dłonie i położył je jej na biodrach. Podniósł tak, że jej twarz była na wysokości jego. Nie przestając się całować włożył jej ręce po szkolną koszulę i zaczął kreślić na jej brzuchu kółka i inne nieokreślone figury geometryczne. Ciało blondynki napięło się i ta rozsądniejsza część panny Jones chciała zakończyć pocałunek. Nogi Emily zrobiły się jak z waty i wiedziała, że gdyby nie żelazny uścisk bruneta już dawno leżała by na ziemi. Przeniosła swoje dłonie do jego włosów a ten jęknął z rozkoszy, bowiem uwielbiał jak dziewczyny bawiły się jego sierścią jak to nazywa James. Oderwał usta od niej z braku powietrza. Od razu spojrzał na jej twarz i uśmiechnął się figlarnie na widok zarumienionej twarzy dziewczyny. Wiedział, że ma przyśpieszone bicie serca i zrozumiał, że jej się podoba, czyli... dopiął swego. Musnął po raz kolejny jej malinowe usta i poczuł nieznane mu uczucie na westchnienie rozkoszy dziewczyny. Zjechał ustami niżej przez podbródek, aż do zagłębienia w jej szyi. Oddech Emily (jeśli to możliwe) jeszcze bardziej przyśpieszył, kiedy złapał dłońmi jej twarz i kończąc pocałunek. Przystawił czoło do jej czoła, spojrzał jej głęboko w oczy. Zobaczył w nich przerażenie i niepewność. Nagle go odepchnęła i szybko ruszyła w stronę drzwi, poprawiając przy tym swój wygląd. Brunet pokiwał z uznaniem i rozbawieniem głową, szepcząc:
- To jeszcze nie koniec.
- Co? - Rozbudził się James, po komentarzu Łapy.
- Nic, nic Łosiu - pokazała mu język Mary wychylając się za gazety nowego wydania 'Czarownicy'. - Syriusz mówił, że nie długo zaczniesz się ślinić na widok naszej Lilki - dodała, widząc oburzone spojrzenie Szukającego. Rudowłosa parsknęła śmiechem.
- To bez różnicy i tak ma ślinotok - westchnęła z obojętnością rudowłosa. Wszyscy wybuchnęli śmiechem oprócz poirytowanego Pottera.
W ciągu tych kilku miesięcy wiele się zmieniło. Lily aż do połowy stycznia była dla Jamesa w miarę miła. Wszystko zmieniło się 19 stycznia, kiedy to żart Pottera odbił się na niewłaściwej osobie. Rudowłosa wówczas przyrzekła sobie, że nigdy w życiu się z nim nie umówi i postanowiła być dla niego wredna i nie mieć skrupułów w stosunku do niego. Każdy jego szlaban przedłużała o tydzień do dwóch, nie dość, że codziennie zostawał obrzucony jakąś kąśliwą uwagą.
Evansówna uśmiechnęła się z rozbawieniem i wstała od stołu z kanapką w ręku. Narzuciła sobie torbę na ramię, po czym jedząc śniadanie skierowała się w stronę sali transmutacji.
~*~
Prychnęła niecierpliwie rzucając mu ostatnie pełne obrzydzenia spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę wieży Gryffindoru.
Z całych sił starała się nie rozpłakać co marnie jej wychodziło, ponieważ już z dziesięć łez potoczyło się po jej zarumienionych policzkach i spadło na ziemi. Zacisnęła pięści zła na siebie. Ona, dziewczyna która nie była przyzwyczajona do odrzucenia, właśnie została odrzucona. Cóż za ironia losu. Westchnęła z smutkiem, skręcając w lewy korytarz i stając na schodach, które zawsze prowadzą gdzie indziej.Teraz była zbyt zła i smutna aby zwrócić ku temu uwagę. Poszła w głąb korytarza, którego jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Zagłębiała się coraz bardziej w nie zbadane ścieżki Hogwartu. Księżyc wychodził za chmur, sprawiając, że Mary zauważyła masywne, dębowe drzwi, które po chwili otworzyła jak najciszej mogła.
Przed wielkim lustrem, stojącym na końcu pomieszczenia, siedział odwrócony do niej plecami jej przyjaciel z roku, z którym ostatnio znalazła wspólny język. Najciszej jak mogła podeszła do chłopaka i usiadła obok niego.
- Mary? Co ty tu robisz? Płakałaś? - Remus spojrzał na nią jakby widział ją pierwszy raz pierwszy w życiu.
- To od wiatru - machnęła lekceważąco ręką. Przejechał palcem po jej policzku zgarniając przy tym łzę lecącą po jej policzku.
- Od wiatru? - Parsknął śmiechem. - Co się stało?
- Ja...nie ważne - zarumieniła się i zaczęła szukać szybko w głowie tematu, aby odwrócić od niej temat. - Co tu robisz?
- Siedzę.
- Bardzo wyczerpująca odpowiedź - pochwaliła go z rozbawieniem brunetka. - Co to?
- Zwierciadło Ain Enigarp. Ain Enigarp aresco gewtela z rawtąwt ein maj ibdo - podniosła jedną brew pokazując, że nie wie o co mu chodzi. - Odbijam nie twą twarz ale twego serca pragnienia - dodał z mętną miną, gdyż podejrzewał o co zapyta.
- Co widzisz?
- Nic...takiego - podrapał się za głową z zakłopotaniem. Mary nie naciskała. Od dawna wiedziała, że Remus ma jakieś tajemnice, ale postanowiła się w to nie zagłębiać. Wpatrzyła się w szklaną szybę lustra.
Patrzyła na uśmiechniętą starszą kobietę, która wpatrywała się w brunetkę z smutkiem. Wyciągnęła rękę do wnuczki, ale szybko ją cofnęła przypominając sobie, że jest tylko odbiciem w lustrze. Pokiwała z smutkiem głową, po czym uśmiechnęła się delikatnie wskazując na Remusa, który nie widział babci Mary. McDonald spojrzała na nią zdziwiona i kątem oka na niego spojrzała.
Remus Lupin wpatrywał się w uśmiechniętą brunetkę, która siedziała na przeciw niego. Jej niebieskie, roziskrzone oczy patrzyły na niego tak ja w realnym świecie patrzyła na Daviesa. Na jego wspomnienie zacisnął mocno pięści. Zamknął oczy i odetchnął, starając się nie zwrócić na siebie uwagi dziewczyny siedzącej obok niego.
- Idziemy? - Zapytała Mary.
- Idziemy. - Odpowiedział, po czym oboje wstali z podłogi i na paluszkach wyszli z sali. Nie wiedzieli, że cały czas patrzył na nich pewien czarnowłosy Ślizgon.
Przepraszam Selene, Kath i Optimist. Ale tym razem naprawdę obiecuję zostawić po sobie ślad. Tym razem zrobiłam sobie przerwę od blogspota. Byłam zajęta kupowaniem rzeczy do szkoły, czytaniem książek. Kilka tygodni temu straciłam osobę (pokłóciłyśmy się i już się nie przyjaźnimy), która jako jedyna umiała mnie doprowadzić do porządku i sprawić, że moja wena powracała. Dopiero tydzień temu wzięłam się w garść i zaczęłam pisać rozdział, malutkimi kawałeczkami. Ale jest! Przepraszam wszystkich, którzy tak długo czekali na nowy rozdział, bo prawie dwa miesiące. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.
Życzę miłego czytania, choć tak naprawdę nie ma co, bo krótki.
Blondynka szła korytarzem w stronę damskiej toalety. Przeczesała ręką swoje jasne włosy i poprawiła ramiączko swojej torby. Otwarła powoli drzwi, po czym je zamknęła. Emily przeszła przez łazienkę w stronę okna oglądając się przy tym pośpiesznie w lustrze. Oparła dłonie na kamiennym parapecie i zwróciła spojrzenie w stronę chatki Hagrida. Słona łza zjechała po jej bladym policzku, zostawiając po sobie mokry ślad. Gryfonka od razu wytarła dłonią policzek.
Emily nie należała do osób które lubiły być w centrum uwagi. Wolała ciszę i spokój, oraz samotność. Nie chciała przywiązywać się za bardzo do kogokolwiek, bo wiedziała, jakie nadchodzą czasy. Kiedy patrzyła na Lily poczucie winy łapało ją za serce, gdyż nie dawno dowiedziała się, że jej ojciec, który podobno nie żył, dołączył do grona Śmierciożerców. Przymknęła oczy tamując wodospad łez.
Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w tali i całuje w kark, a jej ciało drętwieje. Obrócił Emily przodem do siebie i przyparł do ściany. Widział przerażenie i uczucie, którego nie umiał rozszyfrować w jej błękitnych oczach. Złapał jej dłonie swoimi i przyparł je nad głową dziewczyny. Uśmiechnął się w ten typowy dla siebie sposób i zaczął przybliżać swoją twarz do jej. Zanim ich usta się zetknęły dało się usłyszeć tylko dwa słowa wypowiedziane przez blondynkę:
- Zostaw mnie...
Zamknęła oczy zapominając o wszystkim co się wokół działo. Zapomniała również z kim się całuje. W tamtej chwili nie liczyło się dla niej nic po za chłopakiem, w którym bezapelacyjnie była po uszy zakochana.
~*~
Lily Evans szła uśmiechnięta korytarzem. Miała tak doskonały humor, że nawet wybryk Huncwotów i nawet James nie mógłby tego zepsuć. Wszyscy ze zdziwieniem patrzyli na rudowłosą panią Prefekt, która znana była z tego, że zawsze ma złe samopoczucie.
Jeden ciemno włosy chłopak z tego samego domu co Evansówna patrzył z szczerym zainteresowaniem na wchodzącą do Wielkiej Sali rudowłosą. Była ubrana jak zawsze; w spódniczkę Gryffinodu przed kolana, która doskonale eksponowała długie i chude nogi dziewczyny, białą koszulę z herbem Gryffindoru na prawej piersi i odznaką Prefekta. Na jej szyi wisiał również krawat jej domu, a na stopach miała czarne lakierki, które idealnie pasowały do jej stroju. Włosy miała rozpuszczone, co dodatkowo dodawało jej uroku. Był to strój Gryfonek na wiosnę a kwiecień był w tym roku wyjątkowo upalny, jak na pierwszą porę roku*. Nie wiedzieć czemu James nie mógł od niej oderwać wzroku. Pamiętał, że jak się obudził dwa dni przed świętami, pierwszym co zobaczył były piękne rude włosy i zielone, niczym szmaragdowe oczy. Lily była dla Rogacza jak wyzwanie. Musiał się z nią umówić dlatego, że mu odmawiała. Była jego plamą na honorze. Zaintrygowała go swoim charakterem. Odmówiła mu jako pierwsza dziewczyna w Hogwarcie. Sprawiła, że James zaczął o coś walczyć. Te osiem miesięcy było dla niego dosyć dziwne. Zależało mu na czymś bardziej niż na quidditchu. Ciągnęło go do niej niczym magnez. Pragnął znów dotknąć jej ust swoimi.
Dziewczyna usiadła z uśmiechem na przeciwko niego, po czym wzięła do ręki chleb i zaczęła go smarować masłem.
- Rogacz, jeszcze chwila a zaczniesz się ślinić na jej widok - zaśmiał się Syriusz, puszczając oczko do blondynki siedzącej dziwnie daleko niego i unikającej go jak ognia.
Nikt nie wiedział dlaczego panna Jones aż tak bardzo nie chce zostać z Syriuszem sam na sam. Lily po części ją rozumiała, bo sama ma lęk przed nim jeszcze z drugiego roku. Evansówna i pan Black byli najlepszymi przyjaciółmi, ale i tak rudowłosa bała się go. Lecz zachowanie Emily nie było normalne. Uciekała przed nim, zawsze do łazienki chodziła z obstawą i pilnowała się aby nie zostawać sama w jakimś pomieszczenia. Bardzo żałowała sytuacji z grudnia, bała się, że ujrzy ona światło dzienne.
Puścił jej dłonie i położył je jej na biodrach. Podniósł tak, że jej twarz była na wysokości jego. Nie przestając się całować włożył jej ręce po szkolną koszulę i zaczął kreślić na jej brzuchu kółka i inne nieokreślone figury geometryczne. Ciało blondynki napięło się i ta rozsądniejsza część panny Jones chciała zakończyć pocałunek. Nogi Emily zrobiły się jak z waty i wiedziała, że gdyby nie żelazny uścisk bruneta już dawno leżała by na ziemi. Przeniosła swoje dłonie do jego włosów a ten jęknął z rozkoszy, bowiem uwielbiał jak dziewczyny bawiły się jego sierścią jak to nazywa James. Oderwał usta od niej z braku powietrza. Od razu spojrzał na jej twarz i uśmiechnął się figlarnie na widok zarumienionej twarzy dziewczyny. Wiedział, że ma przyśpieszone bicie serca i zrozumiał, że jej się podoba, czyli... dopiął swego. Musnął po raz kolejny jej malinowe usta i poczuł nieznane mu uczucie na westchnienie rozkoszy dziewczyny. Zjechał ustami niżej przez podbródek, aż do zagłębienia w jej szyi. Oddech Emily (jeśli to możliwe) jeszcze bardziej przyśpieszył, kiedy złapał dłońmi jej twarz i kończąc pocałunek. Przystawił czoło do jej czoła, spojrzał jej głęboko w oczy. Zobaczył w nich przerażenie i niepewność. Nagle go odepchnęła i szybko ruszyła w stronę drzwi, poprawiając przy tym swój wygląd. Brunet pokiwał z uznaniem i rozbawieniem głową, szepcząc:
- To jeszcze nie koniec.
- Co? - Rozbudził się James, po komentarzu Łapy.
- Nic, nic Łosiu - pokazała mu język Mary wychylając się za gazety nowego wydania 'Czarownicy'. - Syriusz mówił, że nie długo zaczniesz się ślinić na widok naszej Lilki - dodała, widząc oburzone spojrzenie Szukającego. Rudowłosa parsknęła śmiechem.
- To bez różnicy i tak ma ślinotok - westchnęła z obojętnością rudowłosa. Wszyscy wybuchnęli śmiechem oprócz poirytowanego Pottera.
W ciągu tych kilku miesięcy wiele się zmieniło. Lily aż do połowy stycznia była dla Jamesa w miarę miła. Wszystko zmieniło się 19 stycznia, kiedy to żart Pottera odbił się na niewłaściwej osobie. Rudowłosa wówczas przyrzekła sobie, że nigdy w życiu się z nim nie umówi i postanowiła być dla niego wredna i nie mieć skrupułów w stosunku do niego. Każdy jego szlaban przedłużała o tydzień do dwóch, nie dość, że codziennie zostawał obrzucony jakąś kąśliwą uwagą.
Evansówna uśmiechnęła się z rozbawieniem i wstała od stołu z kanapką w ręku. Narzuciła sobie torbę na ramię, po czym jedząc śniadanie skierowała się w stronę sali transmutacji.
~*~
Prychnęła niecierpliwie rzucając mu ostatnie pełne obrzydzenia spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę wieży Gryffindoru.
Z całych sił starała się nie rozpłakać co marnie jej wychodziło, ponieważ już z dziesięć łez potoczyło się po jej zarumienionych policzkach i spadło na ziemi. Zacisnęła pięści zła na siebie. Ona, dziewczyna która nie była przyzwyczajona do odrzucenia, właśnie została odrzucona. Cóż za ironia losu. Westchnęła z smutkiem, skręcając w lewy korytarz i stając na schodach, które zawsze prowadzą gdzie indziej.Teraz była zbyt zła i smutna aby zwrócić ku temu uwagę. Poszła w głąb korytarza, którego jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Zagłębiała się coraz bardziej w nie zbadane ścieżki Hogwartu. Księżyc wychodził za chmur, sprawiając, że Mary zauważyła masywne, dębowe drzwi, które po chwili otworzyła jak najciszej mogła.
Przed wielkim lustrem, stojącym na końcu pomieszczenia, siedział odwrócony do niej plecami jej przyjaciel z roku, z którym ostatnio znalazła wspólny język. Najciszej jak mogła podeszła do chłopaka i usiadła obok niego.
- Mary? Co ty tu robisz? Płakałaś? - Remus spojrzał na nią jakby widział ją pierwszy raz pierwszy w życiu.
- To od wiatru - machnęła lekceważąco ręką. Przejechał palcem po jej policzku zgarniając przy tym łzę lecącą po jej policzku.
- Od wiatru? - Parsknął śmiechem. - Co się stało?
- Ja...nie ważne - zarumieniła się i zaczęła szukać szybko w głowie tematu, aby odwrócić od niej temat. - Co tu robisz?
- Siedzę.
- Bardzo wyczerpująca odpowiedź - pochwaliła go z rozbawieniem brunetka. - Co to?
- Zwierciadło Ain Enigarp. Ain Enigarp aresco gewtela z rawtąwt ein maj ibdo - podniosła jedną brew pokazując, że nie wie o co mu chodzi. - Odbijam nie twą twarz ale twego serca pragnienia - dodał z mętną miną, gdyż podejrzewał o co zapyta.
- Co widzisz?
- Nic...takiego - podrapał się za głową z zakłopotaniem. Mary nie naciskała. Od dawna wiedziała, że Remus ma jakieś tajemnice, ale postanowiła się w to nie zagłębiać. Wpatrzyła się w szklaną szybę lustra.
Patrzyła na uśmiechniętą starszą kobietę, która wpatrywała się w brunetkę z smutkiem. Wyciągnęła rękę do wnuczki, ale szybko ją cofnęła przypominając sobie, że jest tylko odbiciem w lustrze. Pokiwała z smutkiem głową, po czym uśmiechnęła się delikatnie wskazując na Remusa, który nie widział babci Mary. McDonald spojrzała na nią zdziwiona i kątem oka na niego spojrzała.
Remus Lupin wpatrywał się w uśmiechniętą brunetkę, która siedziała na przeciw niego. Jej niebieskie, roziskrzone oczy patrzyły na niego tak ja w realnym świecie patrzyła na Daviesa. Na jego wspomnienie zacisnął mocno pięści. Zamknął oczy i odetchnął, starając się nie zwrócić na siebie uwagi dziewczyny siedzącej obok niego.
- Idziemy? - Zapytała Mary.
- Idziemy. - Odpowiedział, po czym oboje wstali z podłogi i na paluszkach wyszli z sali. Nie wiedzieli, że cały czas patrzył na nich pewien czarnowłosy Ślizgon.
wtorek, 21 lipca 2015
Rozdział 8. Początek zabawy.
Drzwi otworzyły się z hukiem i weszła do dormitorium nr 5 drobna blondynka mieszkająca obok. Wyraz jej twarzy wyraźnie mówił, że jest czymś bardzo zdenerwowana. Niebieskie oczy dziewczyny ciskały błyskawicami w mieszkające tu Gryfonki. Evelyn Bracks była z tego znana - lubiła sobie wszystkich podporządkować pod siebie, a jak ktoś jej się sprzeciwiał - został zmieszany z błotem.
- Nie umiecie być cicho?! - krzyknęła.
Dziewczyny spojrzały po sobie i wzruszyły ramionami, powodując większą irytację blondynki, która była na skraju wytrzymałości. W dormitorium nr 5 mieszkały dziewczyny, które jako jedyne nie bały się tej blondynki, która uważała się za kogoś lepszego od innych. Lily i Mary umiały jej doskonale grać na nerwach i doprowadzać w stan szewskiej pasji.
- Umiemy, ale jak widzisz nie chcemy. - warknęła Marlena, zanim jej nowe współlokatorki zdążyły zareagować. Twarz panny Bracks wykrzywiła się w zdziwieniu przez słowa brunetki.
- A ty to kto? - powiedziała z wyższością.
- Marlena. Marlena McKinnon. A ty to kolejna malowana blondynka uważająca się za lepszą od innych? - uśmiechnęła się wrednie.
- Evelyn Bracks. Królowa clubu fanek Huncwotów, byłam pierwszą dziewczyną Syriusza Blacka. - przybrała charakterystyczny dla siebie wyraz twarzy.
Każdy doskonale wiedział, że panna Bracks uwielbia się tym chwalić. Nikomu otwarcie nie powiedziała, ale każdy mógł śmiało twierdzić, że ta drobna blondynka jest zakochana do szaleństwa w Łapie, który jej... nie lubił. Straciła u niego szansę, gdy w czwartej klasie ogłosiła wszem i wobec, że jej się oświadczył. Dziewczyny z piątki do tej pory nie mogą zapomnieć kłótni, która odbyła się między nimi w Pokoju Wspólnym. Evelyn dosyć długo była obrażona na młodego Blacka, ale gdy dowiedziała się o tym, że ma nową dziewczynę - puściła upokorzenie jakie doświadczyła w niepamięć i dalej zalecała się do niego.
- Myślisz, że na kimś robisz wrażenie? - zaśmiała się Evans.
- Szlama Evans, nie wie jak odzywać się do lepszych. Co Ci się stało w nogę? - zadrwiła przenosząc wzrok z zabandażowanej nogi na twarz rudowłosej. Zanim się zorientowała stały przy niej trzy dziewczyny z różdżkami w rękach.
- Odszczekaj to, - warknęła Mary, czerwieniąc na twarzy.
- Bo co?
- Bo... - zaczęła Marlena, ale nie było jej dane dokończyć.
- PRZESTAŃCIE! BLONDYNA WYŁAŹ, DZIEWCZYNY ZOSTAWCIE JĄ, NIE WARTO. - krzyknęła głośno Evans, sprawiając, że wszyscy na nią spojrzeli. Panna Bracks podniosła wysoko głowę i wyszła, a dziewczyny z piątki usiadły na łóżku Lily.
- Gdybyś nie zaingerowała to pewnie bym w nią czymś walnęła... Przydałoby się tak rąbnąć ją jakimś zaklęciem. Tak..odłuczyła by się tego zachowania. - Zgadzam się z tobą, Mary. - powiedziała Emily.
- Jak to możliwe, że nie trafiła do Slytherinu? - poskarżyła się panna MaKinnon.
- Skąd mamy wiedzieć? Chociaż jak kiedyś nad tym myślałyśy, to Emily wysunęła teorię, że Blondyna mogła prosić Tiarę o przydzielenie do Gryffindoru. - powiedziała Lily.
- Nie lubicie się - Marlena uśmiechnęła się przebiegle. - Czemu?
- W czwartej klasie podobał mi się pewien chłopak - na wspomnienie o chłopaku Evans wyraźnie posmutniała - Blondyna, nie wiadomo skąd dowiedziała się tym i ośmieszyła mnie przed nim. W sumie ja nie byłam lepsza... Dwa tygodnie leżała w Skrzydle Szpitalnym. - uśmiechnęła się.
- Wredna żmija. - prychnęła Marlena. - Która godzina?
- 6 - Mary uśmiechnęła się do brunetki.
- Ona powie każdemu o tym bandażu... - zakryła twarz w dłonie Ruda.
- I tak każdy by się dowiedział... - wzruszyła ramionami Mary, sprawiając, że każdy na nią spojrzał. - No co? Przechodziła koło Grubej Damy, a ona jest znana z siania plotek. Idę spać.
- Ja też. - ziewnęła Mary, po czym wszystkie rozeszyły się po swoich łóżkach. Nawet Lily usnęła ale przed tym nastawiła budzik na 8, choć wiedziała, że się nie wyśpi.
~*~
- Rogacz, wyłącz to... - warknął sennie Syriusz, rzucając się na łóżku.
- Balck, psie jeden! Budzik jest koło twojego łóżka. - ziewnął Potter nie otwierając oczu.
- Reniferku, zrób to dla mnie...
- Ja Ci dam 'Reniferka'! - James rzucił się na łóżko przyjaciela zrzucając przy tym budzik na podłogę, sprawiając, że się wyłączył. Łapa wiedział co zrobi Potter i w ostatniej chwili podniósł się gwałtownie unikając zderzenia z rozpędzonym Rogaczem, który wpadł na ścianę. Młody Black wybuchnął śmiechem tak typowym dla siebie; głośnym i długim.
- Zemszczę się! - wykrzyknął James, podnosząc się z łóżka swojego przyjaciela i wskazując na niego oskarżycielsko palcem.
Jego włosy były bardziej roztrzepane niż zwykle. Spowodowane było to chyba niewyspaniem i nocną 'zabawą'.
Każdy doskonale wiedział, że jeśli by się teraz zobaczył, wpadł by w panikę. Taki już był Potter - dla niego najważniejsze były włosy... no i quidditch i przyjaciele. Położył rękę na głowie, gdzie zapewnie będzie mieć guza. Jęknął cicho i spojrzał swoimi brązowymi oczami na Syriusza, który śmiał się do rozpuku.
- Jak? Zrzucisz mnie z miotły czy może oszpecisz? - parsknął śmiechem rozbudzony Łapa.
- Mam inny pomysł... - uśmiechnął się chytrze i wszedł do łazieniki, zostawiając za sobą zdziwionego chłopaka, który nawet nie wiedział jaka staszliwa kara go czeka, bo pochłonięty był rozmyślaniem o rudych włosach jakie widział w nocy.
~*~
Cztery rozchichotane dziewczyny szły korytarzem w stronę Wielkiej Sali. Lily, choć spała zaledwie 2 godziny trzymała, się na nogach (jeśli tak można nazwać utykanie na jedną nogę), dzięki elilsirowi na niewyspanie z którego zazwyczaj korzystała Mary. Rudowłosa przekonała się do Marleny i znalazła z nią wspólny język już w czasie porannej rozmowy, taki szybki czas porozumienia był jej rekordem zważywszy na jej wybuchowy charakter. Uśmiechnęła się promiennie do panny McKinnon i Jones, które szły obok owinięte szalikami Gryffindoru. Wchodząc do Wielkiej Sali wywoławy furorę przez urodę Mary i utykanie na nogę Evans, która grała w meczu. Nie zwracajac uwagi na przeszywające spojrzenia usiadły na swoich miejscach i posunęły się nowej koleżance, która usiadła między Mary, a Lily, po czym zaczęła rozmawiać z tą pierwszą. Rudowłosa natomiast spojrzała na siedzących przed nią Huncwotów.
- Remusie, już wróciłeś? Jak czuje się twoja mama - zapytała z uśmiechem Lily. Widziała wczoraj jak szedł w stronę gabinetu dyrektora, więc...
- Tak, Lily. Dobrze. - powiedział niepewnie, patrząc przy tym intensywnie w swój talerz. Rudowłosa wiedziała, że chłopak nie lubi o tym rozmawiać, więc nie drążyła dalej tematu. Nie zauważyła pary wlepionych w nią oczu.
- Jak Ci się spało, Ruda? - uśmiechnął się tajemniczo i przeczesał włosy ręką. Dziewczyna zesztywniała tak samo jak jej przyjaciółki i spojrzały wszystkie razem na niego.
- Dobrze, a tobie, Syriuszu? - przegryzła delikatnke wargę i spojrzała w niego niepewnie. Chyba nawet reszta Huncwotów nie wiadziała o co chodzi ich przyajcielowi.
- Doskonale. - mruknął i posłał jej spojrzenie pod tytułem 'Musimy pogadać'. Spojrzała na niego z niepokojem i przegryzła wcześniej przygotowaną kanapkę. Odeszła od stołu z kanapką w ręku i skierowała się do Wyjścia. Po chwili i Łapa zbierał się do wyjścia. Potter złapał go przed tym za ramię i szepnął coś na ucho a brunet skinął głową. Po chwili jego również nie było. Zostawili zszokowanych przyjaciół samych.
~*~
Podniosła z niepokojem głowę tak, aby widziała jego twarz. Był od niej o głowę wyższy i lepiej zbudowany. Przy nim czuła się mała, choć wcale niska nie była. Jej 170cm uważała za wzrost idealny, ale przy nim...
Siedziała właśnie w jakieś opuszczonej sali i stukała palcami w blat ławki. Zaprowadził ją tutaj od razu po wyjściu z Wielkiej Sali. Zmrużyła delikatnie brwi i przypatrzyła się chłopakowi stojącemu przed nią.
- Pokażesz nogę? - zapytał w końcu. Dziewczyna spojrzała na niego z strachem i niepewnością, po czym skrzyżowała ręce na piersi. - Albo zrobisz to po dobroci, albo sam to zrobię. - wzruszył ramionami, jakby grożenie dziewczynie było dla niego codziennością. Po dłuższym zastanowieniu nie wątpiła nawet czy tak jest. Domyśliła się również, że nie żartował. - Prawą. - dodał, kiedy rudowłosa podnosiła lewą nogawkę. Westchnęła i podniosła nogawkę. Uśmiechnął się przebiegle, gdy zobaczył bandaż. - Wiedziałem, że to ty. Jesteś animagiem? - zaśmiał się.
- Nie twój interes. - warknęła.
- Wiedziałem. - uśmiechnął się i usiadł koło niej. - W co się zamieniasz?
- W nic.
- Dobra, nie musisz mówić, ważne, że wiem.
- Skąd?
- Od ciebie.
- Yyy...?
- Uszy i oczy mam wszędzie... - uśmiechnął się tajemniczo i skierował się do drzwi - Nie martw się, nikomu nie powiem. Nawet reszcie. - rzucił przez ramię, po czym zniknął za framugą dumny z tego do czego doszedł.
~*~
Mecz trwał już dobrą godzinę ale rezultaty były opłakane. Ani Gryffindor, ani Slyherin nie mieli dużej ilości punktów. W prawdzie dom Lwa prowadził 30 punktami, to opłakana pogoda nie pozwalała Ścigającym na zdobywanie punktów.
James był wysoko ponad innymi graczami i mógł wszystko oglądać z góry. Zwykle opanowany Szukający był nieopanowany; jakby coś wytrącało go z równowagi. I rzeczywiście. Już kilka razy przyłapał się na patrzeniu w stronę rudowłosej Gryfonki śmigającej z zawrotną prędkością na miotle. Uśmiechnął się, po czym nerwowo się rozejrzał po boisku, wypatrując Złotego Znicza.
ŁUP!
Tłuczek uderzył w Lily, a jacyś Ślizgoni przybili ze sobą piątki. Widział jak dziewczyna stara się opanował miotłę i nie spać. Czuł jak jego serce waliło.
ZŁOTY BŁYSK.
Z prędkością światła pomknął w stronę złotego błysku, który, niestety, nie było dobrze widzieć. Chciał już zakończyć ten mecz, chciał aby drużyna była już spokojna... Zwęził oczy w ciasną szparkę i przyjrzał się rudowłosej nad której głową był znicz. Podleciał obok Evansównej i pochwycił ręką znicza, ale poczuł przeraźliwy ból w brzuchu, a później tylko ciemność...
~*~
Siedziała obok rudowłosej na łóżku w Skrzydle Szpitalnym i kątem oka patrzyła na nią ze strachem. Przegryza wargę, pomyślała ze zdziwieniem i pewnością tego co widziała. Zmrużyła delikatnie brwi i przyjrzała się chłopakowi leżącemu przed nią.
Ciemno brązowe włosy leżały w dość nietypowy dla niego sposób na czole. Na twarzy nie było tego charakterystycznego dla niego uśmieszku, który gościł u niego praktycznie cały czas. Nie emitował tą energią i pewnością siebie. Na łóżku leżał zupełnie obcy człowiek. Nie osoba jaką znała od pięciu lat, nie człowiek, który bawił się swoim zniczem i podrywał jej przyjaciółkę.
Przez ostatnie dwa tygodnie, które już tu leżał James, Huncwoci zaniechali swojej działalności i łypali ze złością na każdego napotkanego Ślizgona. Najgorzej mieli jednak członkowie drużyny domu Salazara Slitherina. Syriusz, w ramach zemsty, pozamieniał każdego z nich w dziewczynki. Gryfonki z piątego roku chodziły przygaszone, nawet Marlena, która go nawet nie znała. Lily gryzły wyrzuty sumienia. Uważała, że to ona powinna leżeć zamiast niego. Nawet wygrany przez nią konkurs nie poprawiał jej nastroju. Prawda była taka, że zrobiła byle jaki eliksir aby nie było, że nad tym wogóle nie myślała.
Przełknęła ślinę i rozejrzała się po sali. Siedziali tam wszyscy, bo Potter powinien się dzisiaj obudzić. Przerażał ich fakt, że za tydzień* wyjadą z Hogwartu na święta, a jeśli Rogacz się nie obudzi to zostanie wywieziony do Św.Munga. Pokręciła przecząco głowę i spojrzała do bruneta, który od dłuższego czasu jej się przypatrywał.
Widziała smutek w jego oczach, ale i coś nowego, coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie widziała. Uśmiechnął się delikatnie, a ona poczuła jak na jej policzki wkrada się purpura. Przegryzła wargę w Evansowy sposów i przeniosła spojrzenie na otwarte okno chcąc uniknąć spojrzenia jego ciemnych tęczówek. Bała się tego co się z nią dzieje, tego, jak ten chłopak na nią działa. Żałowała, że wtedy poszła na ten poranny spacer, nie spotkałaby go i wszystko byłoby postaremu.
Nie umiała się sama przed sobą przyznać, że zaczyna zależeć jej na tym brązowowłosym chłopaku.
Podniosła się z zakurzonego łóżka i wygładziła dłonią spódniczkę. Schyliła się i szepnęła coś rudołosej na ucho, po czym wyszła z Skrzydła Szpitalnego, odprowadzona czujnym spojrzeniem szarookiwgo, który powtórzył jej czynność.
Koniec zabawy... Trzeba skreślić nazwisko.
* przepraszam wszystkich jeśli pomyliłam miesiące, ale nie mogę tego dłużej ciągnąc, bo mam naprawdę dużo pomysłów na okres po świętach. W planach mam 13 rozdziałów na 5 rok, więc... Muszę się streszczać.
Rozdział pisałam dosyć szybko, ale zaczęła właśnie czytać Trylogię Czasu i tak się opuźniło dodanie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to.
'Coś czego się nie spodziewacie' miałam na myśli wypadek Jamesa, ale nie wiem czy ktoś się domyślił. Mecz jest tak do dupy opisany, bo komplenie nie miałam głowy i nie wiedziałam jak to opisać.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że pojawią się komentarze.
- Nie umiecie być cicho?! - krzyknęła.
Dziewczyny spojrzały po sobie i wzruszyły ramionami, powodując większą irytację blondynki, która była na skraju wytrzymałości. W dormitorium nr 5 mieszkały dziewczyny, które jako jedyne nie bały się tej blondynki, która uważała się za kogoś lepszego od innych. Lily i Mary umiały jej doskonale grać na nerwach i doprowadzać w stan szewskiej pasji.
- Umiemy, ale jak widzisz nie chcemy. - warknęła Marlena, zanim jej nowe współlokatorki zdążyły zareagować. Twarz panny Bracks wykrzywiła się w zdziwieniu przez słowa brunetki.
- A ty to kto? - powiedziała z wyższością.
- Marlena. Marlena McKinnon. A ty to kolejna malowana blondynka uważająca się za lepszą od innych? - uśmiechnęła się wrednie.
- Evelyn Bracks. Królowa clubu fanek Huncwotów, byłam pierwszą dziewczyną Syriusza Blacka. - przybrała charakterystyczny dla siebie wyraz twarzy.
Każdy doskonale wiedział, że panna Bracks uwielbia się tym chwalić. Nikomu otwarcie nie powiedziała, ale każdy mógł śmiało twierdzić, że ta drobna blondynka jest zakochana do szaleństwa w Łapie, który jej... nie lubił. Straciła u niego szansę, gdy w czwartej klasie ogłosiła wszem i wobec, że jej się oświadczył. Dziewczyny z piątki do tej pory nie mogą zapomnieć kłótni, która odbyła się między nimi w Pokoju Wspólnym. Evelyn dosyć długo była obrażona na młodego Blacka, ale gdy dowiedziała się o tym, że ma nową dziewczynę - puściła upokorzenie jakie doświadczyła w niepamięć i dalej zalecała się do niego.
- Myślisz, że na kimś robisz wrażenie? - zaśmiała się Evans.
- Szlama Evans, nie wie jak odzywać się do lepszych. Co Ci się stało w nogę? - zadrwiła przenosząc wzrok z zabandażowanej nogi na twarz rudowłosej. Zanim się zorientowała stały przy niej trzy dziewczyny z różdżkami w rękach.
- Odszczekaj to, - warknęła Mary, czerwieniąc na twarzy.
- Bo co?
- Bo... - zaczęła Marlena, ale nie było jej dane dokończyć.
- PRZESTAŃCIE! BLONDYNA WYŁAŹ, DZIEWCZYNY ZOSTAWCIE JĄ, NIE WARTO. - krzyknęła głośno Evans, sprawiając, że wszyscy na nią spojrzeli. Panna Bracks podniosła wysoko głowę i wyszła, a dziewczyny z piątki usiadły na łóżku Lily.
- Gdybyś nie zaingerowała to pewnie bym w nią czymś walnęła... Przydałoby się tak rąbnąć ją jakimś zaklęciem. Tak..odłuczyła by się tego zachowania. - Zgadzam się z tobą, Mary. - powiedziała Emily.
- Jak to możliwe, że nie trafiła do Slytherinu? - poskarżyła się panna MaKinnon.
- Skąd mamy wiedzieć? Chociaż jak kiedyś nad tym myślałyśy, to Emily wysunęła teorię, że Blondyna mogła prosić Tiarę o przydzielenie do Gryffindoru. - powiedziała Lily.
- Nie lubicie się - Marlena uśmiechnęła się przebiegle. - Czemu?
- W czwartej klasie podobał mi się pewien chłopak - na wspomnienie o chłopaku Evans wyraźnie posmutniała - Blondyna, nie wiadomo skąd dowiedziała się tym i ośmieszyła mnie przed nim. W sumie ja nie byłam lepsza... Dwa tygodnie leżała w Skrzydle Szpitalnym. - uśmiechnęła się.
- Wredna żmija. - prychnęła Marlena. - Która godzina?
- 6 - Mary uśmiechnęła się do brunetki.
- Ona powie każdemu o tym bandażu... - zakryła twarz w dłonie Ruda.
- I tak każdy by się dowiedział... - wzruszyła ramionami Mary, sprawiając, że każdy na nią spojrzał. - No co? Przechodziła koło Grubej Damy, a ona jest znana z siania plotek. Idę spać.
- Ja też. - ziewnęła Mary, po czym wszystkie rozeszyły się po swoich łóżkach. Nawet Lily usnęła ale przed tym nastawiła budzik na 8, choć wiedziała, że się nie wyśpi.
~*~
- Rogacz, wyłącz to... - warknął sennie Syriusz, rzucając się na łóżku.
- Balck, psie jeden! Budzik jest koło twojego łóżka. - ziewnął Potter nie otwierając oczu.
- Reniferku, zrób to dla mnie...
- Ja Ci dam 'Reniferka'! - James rzucił się na łóżko przyjaciela zrzucając przy tym budzik na podłogę, sprawiając, że się wyłączył. Łapa wiedział co zrobi Potter i w ostatniej chwili podniósł się gwałtownie unikając zderzenia z rozpędzonym Rogaczem, który wpadł na ścianę. Młody Black wybuchnął śmiechem tak typowym dla siebie; głośnym i długim.
- Zemszczę się! - wykrzyknął James, podnosząc się z łóżka swojego przyjaciela i wskazując na niego oskarżycielsko palcem.
Jego włosy były bardziej roztrzepane niż zwykle. Spowodowane było to chyba niewyspaniem i nocną 'zabawą'.
Każdy doskonale wiedział, że jeśli by się teraz zobaczył, wpadł by w panikę. Taki już był Potter - dla niego najważniejsze były włosy... no i quidditch i przyjaciele. Położył rękę na głowie, gdzie zapewnie będzie mieć guza. Jęknął cicho i spojrzał swoimi brązowymi oczami na Syriusza, który śmiał się do rozpuku.
- Jak? Zrzucisz mnie z miotły czy może oszpecisz? - parsknął śmiechem rozbudzony Łapa.
- Mam inny pomysł... - uśmiechnął się chytrze i wszedł do łazieniki, zostawiając za sobą zdziwionego chłopaka, który nawet nie wiedział jaka staszliwa kara go czeka, bo pochłonięty był rozmyślaniem o rudych włosach jakie widział w nocy.
~*~
Cztery rozchichotane dziewczyny szły korytarzem w stronę Wielkiej Sali. Lily, choć spała zaledwie 2 godziny trzymała, się na nogach (jeśli tak można nazwać utykanie na jedną nogę), dzięki elilsirowi na niewyspanie z którego zazwyczaj korzystała Mary. Rudowłosa przekonała się do Marleny i znalazła z nią wspólny język już w czasie porannej rozmowy, taki szybki czas porozumienia był jej rekordem zważywszy na jej wybuchowy charakter. Uśmiechnęła się promiennie do panny McKinnon i Jones, które szły obok owinięte szalikami Gryffindoru. Wchodząc do Wielkiej Sali wywoławy furorę przez urodę Mary i utykanie na nogę Evans, która grała w meczu. Nie zwracajac uwagi na przeszywające spojrzenia usiadły na swoich miejscach i posunęły się nowej koleżance, która usiadła między Mary, a Lily, po czym zaczęła rozmawiać z tą pierwszą. Rudowłosa natomiast spojrzała na siedzących przed nią Huncwotów.
- Remusie, już wróciłeś? Jak czuje się twoja mama - zapytała z uśmiechem Lily. Widziała wczoraj jak szedł w stronę gabinetu dyrektora, więc...
- Tak, Lily. Dobrze. - powiedział niepewnie, patrząc przy tym intensywnie w swój talerz. Rudowłosa wiedziała, że chłopak nie lubi o tym rozmawiać, więc nie drążyła dalej tematu. Nie zauważyła pary wlepionych w nią oczu.
- Jak Ci się spało, Ruda? - uśmiechnął się tajemniczo i przeczesał włosy ręką. Dziewczyna zesztywniała tak samo jak jej przyjaciółki i spojrzały wszystkie razem na niego.
- Dobrze, a tobie, Syriuszu? - przegryzła delikatnke wargę i spojrzała w niego niepewnie. Chyba nawet reszta Huncwotów nie wiadziała o co chodzi ich przyajcielowi.
- Doskonale. - mruknął i posłał jej spojrzenie pod tytułem 'Musimy pogadać'. Spojrzała na niego z niepokojem i przegryzła wcześniej przygotowaną kanapkę. Odeszła od stołu z kanapką w ręku i skierowała się do Wyjścia. Po chwili i Łapa zbierał się do wyjścia. Potter złapał go przed tym za ramię i szepnął coś na ucho a brunet skinął głową. Po chwili jego również nie było. Zostawili zszokowanych przyjaciół samych.
~*~
Podniosła z niepokojem głowę tak, aby widziała jego twarz. Był od niej o głowę wyższy i lepiej zbudowany. Przy nim czuła się mała, choć wcale niska nie była. Jej 170cm uważała za wzrost idealny, ale przy nim...
Siedziała właśnie w jakieś opuszczonej sali i stukała palcami w blat ławki. Zaprowadził ją tutaj od razu po wyjściu z Wielkiej Sali. Zmrużyła delikatnie brwi i przypatrzyła się chłopakowi stojącemu przed nią.
- Pokażesz nogę? - zapytał w końcu. Dziewczyna spojrzała na niego z strachem i niepewnością, po czym skrzyżowała ręce na piersi. - Albo zrobisz to po dobroci, albo sam to zrobię. - wzruszył ramionami, jakby grożenie dziewczynie było dla niego codziennością. Po dłuższym zastanowieniu nie wątpiła nawet czy tak jest. Domyśliła się również, że nie żartował. - Prawą. - dodał, kiedy rudowłosa podnosiła lewą nogawkę. Westchnęła i podniosła nogawkę. Uśmiechnął się przebiegle, gdy zobaczył bandaż. - Wiedziałem, że to ty. Jesteś animagiem? - zaśmiał się.
- Nie twój interes. - warknęła.
- Wiedziałem. - uśmiechnął się i usiadł koło niej. - W co się zamieniasz?
- W nic.
- Dobra, nie musisz mówić, ważne, że wiem.
- Skąd?
- Od ciebie.
- Yyy...?
- Uszy i oczy mam wszędzie... - uśmiechnął się tajemniczo i skierował się do drzwi - Nie martw się, nikomu nie powiem. Nawet reszcie. - rzucił przez ramię, po czym zniknął za framugą dumny z tego do czego doszedł.
~*~
Mecz trwał już dobrą godzinę ale rezultaty były opłakane. Ani Gryffindor, ani Slyherin nie mieli dużej ilości punktów. W prawdzie dom Lwa prowadził 30 punktami, to opłakana pogoda nie pozwalała Ścigającym na zdobywanie punktów.
James był wysoko ponad innymi graczami i mógł wszystko oglądać z góry. Zwykle opanowany Szukający był nieopanowany; jakby coś wytrącało go z równowagi. I rzeczywiście. Już kilka razy przyłapał się na patrzeniu w stronę rudowłosej Gryfonki śmigającej z zawrotną prędkością na miotle. Uśmiechnął się, po czym nerwowo się rozejrzał po boisku, wypatrując Złotego Znicza.
ŁUP!
Tłuczek uderzył w Lily, a jacyś Ślizgoni przybili ze sobą piątki. Widział jak dziewczyna stara się opanował miotłę i nie spać. Czuł jak jego serce waliło.
ZŁOTY BŁYSK.
Z prędkością światła pomknął w stronę złotego błysku, który, niestety, nie było dobrze widzieć. Chciał już zakończyć ten mecz, chciał aby drużyna była już spokojna... Zwęził oczy w ciasną szparkę i przyjrzał się rudowłosej nad której głową był znicz. Podleciał obok Evansównej i pochwycił ręką znicza, ale poczuł przeraźliwy ból w brzuchu, a później tylko ciemność...
~*~
Siedziała obok rudowłosej na łóżku w Skrzydle Szpitalnym i kątem oka patrzyła na nią ze strachem. Przegryza wargę, pomyślała ze zdziwieniem i pewnością tego co widziała. Zmrużyła delikatnie brwi i przyjrzała się chłopakowi leżącemu przed nią.
Ciemno brązowe włosy leżały w dość nietypowy dla niego sposób na czole. Na twarzy nie było tego charakterystycznego dla niego uśmieszku, który gościł u niego praktycznie cały czas. Nie emitował tą energią i pewnością siebie. Na łóżku leżał zupełnie obcy człowiek. Nie osoba jaką znała od pięciu lat, nie człowiek, który bawił się swoim zniczem i podrywał jej przyjaciółkę.
Przez ostatnie dwa tygodnie, które już tu leżał James, Huncwoci zaniechali swojej działalności i łypali ze złością na każdego napotkanego Ślizgona. Najgorzej mieli jednak członkowie drużyny domu Salazara Slitherina. Syriusz, w ramach zemsty, pozamieniał każdego z nich w dziewczynki. Gryfonki z piątego roku chodziły przygaszone, nawet Marlena, która go nawet nie znała. Lily gryzły wyrzuty sumienia. Uważała, że to ona powinna leżeć zamiast niego. Nawet wygrany przez nią konkurs nie poprawiał jej nastroju. Prawda była taka, że zrobiła byle jaki eliksir aby nie było, że nad tym wogóle nie myślała.
Przełknęła ślinę i rozejrzała się po sali. Siedziali tam wszyscy, bo Potter powinien się dzisiaj obudzić. Przerażał ich fakt, że za tydzień* wyjadą z Hogwartu na święta, a jeśli Rogacz się nie obudzi to zostanie wywieziony do Św.Munga. Pokręciła przecząco głowę i spojrzała do bruneta, który od dłuższego czasu jej się przypatrywał.
Widziała smutek w jego oczach, ale i coś nowego, coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie widziała. Uśmiechnął się delikatnie, a ona poczuła jak na jej policzki wkrada się purpura. Przegryzła wargę w Evansowy sposów i przeniosła spojrzenie na otwarte okno chcąc uniknąć spojrzenia jego ciemnych tęczówek. Bała się tego co się z nią dzieje, tego, jak ten chłopak na nią działa. Żałowała, że wtedy poszła na ten poranny spacer, nie spotkałaby go i wszystko byłoby postaremu.
Nie umiała się sama przed sobą przyznać, że zaczyna zależeć jej na tym brązowowłosym chłopaku.
Podniosła się z zakurzonego łóżka i wygładziła dłonią spódniczkę. Schyliła się i szepnęła coś rudołosej na ucho, po czym wyszła z Skrzydła Szpitalnego, odprowadzona czujnym spojrzeniem szarookiwgo, który powtórzył jej czynność.
Koniec zabawy... Trzeba skreślić nazwisko.
* przepraszam wszystkich jeśli pomyliłam miesiące, ale nie mogę tego dłużej ciągnąc, bo mam naprawdę dużo pomysłów na okres po świętach. W planach mam 13 rozdziałów na 5 rok, więc... Muszę się streszczać.
Rozdział pisałam dosyć szybko, ale zaczęła właśnie czytać Trylogię Czasu i tak się opuźniło dodanie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to.
'Coś czego się nie spodziewacie' miałam na myśli wypadek Jamesa, ale nie wiem czy ktoś się domyślił. Mecz jest tak do dupy opisany, bo komplenie nie miałam głowy i nie wiedziałam jak to opisać.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że pojawią się komentarze.
niedziela, 12 lipca 2015
Rozdział 7. 'Ciemność niesie niebezpieczeństwo.' || część 2.
'Nie może ręczyć za swą odwagę, kto nigdy nie był w niebezpieczeństwie.' ~ Francois de La Rochefoucauld.
Rozdział dedykuję Optimist i Kathrine- autorkom jedych z moich ulunionych blogów Jily. ♥♥♥
Podniosła ze strachem głowę, po czym rozejrzała się dookoła. Jej oddech stał się płytrzy, coraz mniej unormowany. Przegryzła nerwowo wargę. Modliła się aby się przesłyszała. Lecz niestety jej modlitwy nie zostały wysłuchane. Wycie wilkołaka zdawało się być coraz głośniejsze, a dźwięk łamanych gałęzi tylko ją utwierdzał w przekonaniu, że bestia się do niej zbliża. Starała przypomnieć sobie lekcję Obrony Przed Czarną Magią z trzeciej klasy, kiedy to omawiała z klasą wilkołaki. Przeklnęła siebie i swoją pamięć; nie pamiętała.
Wstała na równe nogi i zacisnęła mocniej różdżkę w swojej ręce. Stała twardo na ziemi, chcąc mieć pewność, że się nie przewróci. Prawdę mówiąc, wątpiła w to, że sam widok takiej bestii nie przygwoździ ją do ziemi. Prychnęła pogardliwie. Pokona go. Jest przecież w Gryffindorze! To przecież o czymś świadczy! Gdzie podziała się jej ta 'gryfońska odwaga'?
Strach mimowolnie sparaliżował ją od środka, gdy zobaczała szybki ruch przed oczami. Serce waliło jej jak dzwon i za nic nie chciało się uspokoić. I za krzaków wyszedł on.
Bestia była wielka; dwa metry miała na pewno. Patrzyła na nią miodowymi oczami, które jej kogoś przypominały. Z jego ust ciekła piana. Podchodził na dwóch nogach do dziewczyny, wolno, aby za chwilę zacząć biec. Dziewczyna cofnęła się szybko i odwróciła na pięcie, po czym ruszyła w bieg, który na pewno nie miał większego sensu, lecz ona o tym nie wiedziała.
Gałęzie drzew uderzały ją mocno w twarz, ręce, brzuch, ręce i nogi. Lily się tym nie przejmowała. Jedyną rzeczą o której teraz myślała, była ucieczka. Żałowała tego, że akurat dzisiaj postanowiła sobie pobiegać. Mogła zostać w swoim dormitorium i przegryzać wargę jak to miała w zwyczaju.
Domyśliła się, że bestia jest niedaleko za nią i gratulowała sobie samej bardzo kondycji. Lecz jak każdy człowiek musiała się kiedyś zmęczyć, a nastąpiło to dosyć szybko. Upadła z hukiem na ziemię, obdzierając sobie ze skóry policzek. Wilkołak wybiegł za krzaków a wtedy w jej głowie pojawiło się rozwiązanie...
Za bestią pojawiły się trzy zwierzęta, które w sekundzie znalazły się przy nim. Chciały odciągnąć go od Lily, choć wtedy nie widzieli kto leżał na ziemi i starł się skupić na zmianie w łanię. Remus wziął nagle zamach łapą i drapnął dziewczynę w nogę.
I w tym samym momencie na jej miejscu pojawiła się łania. Nie mogła się domyśleć, że czarny pies, który starał się odgonić wilkołaka od dziewczyny, zauważył jej rude włosy...
~*~
Weszła utykając na jedną nogę do swojego dormitorium. Słońce już powoli wschodziło a ona dopiero teraz doszła do swojego pokoju. Noga niemiłosiernie ją bolała. Otworzyła powoli drzwi dormitorium i cichutko zamknęła. Utykając przeszła przez pokój i usiadła na swoim pościelonym łóżku. Dwie pary oczu były w nią natarczywie wlepione.
- Lilyanne Elisabeth Evans, gdzie ty byłaś?! - szept Mary, choć jak na szept przystało cichy, w ciszy panującej w pokoju wydawał się głośnym krzyknięciem.
- No ja... - Lily nie wiedziała co im powiedzieć.
- Lily... co Ci się stało? - powiedziała przerażona Emily. Zanim się zorientowała blondynka klęczała przy nodze rudowłosej i czyściła ściereczką ranę. - Czy ty byłaś na spacerku?
- Tak? - zaśmiała się nerwowo.
Mary i Emily wymieniły spojrzenia. Nie pochwalały tego co robi ich przyjaciółka, ale nigdy jej tego nie powiedziały. Wiedziały, że Lily jest za dumna aby przyznać im rację.
- Co się dzieje? - usłyszały zaspany głos ich nowej współlokatorki. Evansówna spojrzała ze zdziwieniem na zajęte łóżko. Przecież ona nie spotkała wczoraj Marleny... - Merlinie! - dziewczyna szybko wstała i również znalazła się obok nogi rudowłosej. - Jestem Marlena. Ty to pewnie Lily... Miło mi poznać. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Mi również. - odwzajemniła gest, choć jej uśmiech mógł wyglądać jak grymas spowodowany bólem nogi.
- Lilka, ty teraz myśl o nodze. - warknęła Mary. - Przecież dzisiaj jest mecz. Nie znajdą nikogo na twoje miejsce... - zakryła twarz w dłonie.
- Nie będą musieli.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Emily.
- Jak to o czym? Będę grała i tyle. - wzruszyła ramionami.
- Nawet tak nie mów. - powiedziała ostro panna McDonald.
- Co im powiem? 'Jestem animagiem; zmieniam się w łanię, byłam na spacerku, zaatakował mnie wilkołak'? Tak im powiedziać. - zaadrwiła pani Prefekt.
- Jesteś animagiem? - Marlena spojrzała ze zdziwieniem na Lily.
- Tak...
- Dobra, jesteśmy razem w dormitorium-niech wie. - wzruszyła ramionami Mary.
- Podajcie ten eliksir od ran z tej czerwonej torebeczki Lilki. - mruknęła Emily nadal wycierając ściereczką ranę przyjaciółki. Mary posłusznie zrobiła to o co prosiła blondynka i po chwili w dormitorium dało się słyszeć jęki rudowłosej. - Poboli, poboli i przestanie. A następny raz pomyśl dwanaście razy zanim pójdziesz na spacerek. - dodała lekceważąco.
-Mogłam pomyśleć. - jęknęła Evans.
- Mogłaś, mogłaś. - Mary nie ukrywała swojej złości.
- Emily? - Marlena zwróciła się do blondynki. - Mogę? Moja mama jest uzdrowicielką, nie raz widziałam jak zajmowała się podobnymi ranami. - mruknęła czekając na reakcję dziewczyny, która z lekkim zawahaniem podała eliksir brunetce. Od razu zalała ranę, po czym sięgnęła po swoją różdżkę i szeptała jakieś zaklęcia. Ku zdziwieniu dziewczyn rana zrosła się szybciej niż myślały. - Macie bandaż? - zapytała zamyślona. Po chwili owijała nogę dziewczyny. - Już po wszystkim. Może cię jeszcze trochę boleć, ale w ciągu tygodnia powinno przejść. - uśmiechnęła się szeroko.
- Dziękuje. - powiedziała z wdzięcznością Evans.
- Nie ma za co. - wzruszyła ramionami brunetka.
- Jest. - szepnęła, po czym drzwi ich dormitorium otworzyły się z hukiem.
Rozdział spóźniony i krótki. Nie wiem czy słowo 'wakacje' wystarczy na moje usprawiedliwienie, ale zaryzykuję. Następny rozdział pojawi się znacznie szybciej niż ten. W następnym rozdziale będzie mecz, no i coś czego się nie spodziewacie. ;-)
sobota, 27 czerwca 2015
Rozdział 6. Ciemonść niesie niebezpieczeństwa. || część 1.
Szła rozgoryczona korytarzem. Każdy mógł śmiało stwierdzić, że wygląda inaczej niż zwykle. Zły wyraz twarzy i dziwne, nigdy niespotykane u niej iskierki w oczach. Zaciskała pięści dając do zrozumienia każdemu, że lepiej z nią nie zadzierać. Nie teraz. Co chwilę przecierała usta rękawem swojej szaty chcąc zetrzeć ślady wspomnienia sali eliksirów.
Zastanawiała się jak to się stało, że pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Nie chciała zostać uznana za łatwą. Bała się, że po tym co się stało, będzie coraz bardziej -o ile to możliwe- chciał się do niej zbliżyć. Jej pukładane życie legło w gruzach za sprawą tego jednego wydarzenia.
Nie chciała się do tego przyznać, ale podobało jej się to. Najlepsze w tym wszystkim było to, że rudowłosa obwiniała za wszystko swoje różowe kokardki, których pozbyła się z myślą właśnie o powodzeniu.
~*~
Brunetka siedziała uśmiechnięta w Pokoju Wspólnym. Nic nie świadczyło o tym, że jej 'nocny humor' nadal na nią oddziałowywał. Patrzyła z uśmiechem na czwórkę Huncwotów siedzących na kanapie blisko niej. Cały czas śmiali się w głos powodując przy tym, że każdy Gryfon tam obecny miał wyśmienity humor. Tak właśnie działała ta czwórka uczniów Hogwartu - umiała poprawić każdemu samopoczucie bez większego wysiłku.
Oparła głowę o fotel, po czym zamknęła oczy.
W tym samym czasie do Wieży Gryffindoru weszła ciemnowlosa dziewczyna. Była to osoba bardzo ładna, której życie właśnie obróciło się do góry nogami.
- Panno McKinnon to jest Pokój Wspólny twojego domu. O! Pan Lupin, jako prefekt, powinien pani wszystko wyjaśnić. Panie Lupin... - podeszła do zdziwionego chłopaka - mógłby pan oprowadzić ją po Hogwarcie. Powinnam dać to zadanie Pannie Evans, ale jej nigdzie nie widzę.
- Dobrze, profesor McGonagall. - wstał i skinął głową do znikającej już za obrazem kobiety. Uśmiechnął się do stojącej z boku dziewczyny. - Ty jesteś...
- Marlena. - odwazjemniła uśmiech.
- Witaj Piękna... - James i Syriusz wstali, po czym pocałowali brunetkę w w zewnętrzną część dłoni.
- Cześć? - westchnęła i wyrwała swoją rękę z ich uścisku.
- Idziemy? - powiedział Remus i podał jej ramię.
- Oczywiście - uśmiechnęła się promiennie, po czym chwyciła go za dłoń. Nie ramie. Dłoń.
~*~
Stosy pergaminów leżały przed książką do Transmutacjj, którą właśnie czytała. Zawsze interesował ją ten przedmiot i zastanawiała się nie raz jakim byłaby zwierzęciem. Ona już to wiedziała. Wiedziała od końca czwartej klasy.
Dawno nie biegała. Wstała i zaniosła książki wraz z pracami domowymi do dormitorium, aby za chwilę pójść na błonia.
Okrągły księżyc świecił nad Zakazanym Lasem. Jego śwatło idealnie padało na twarzy rudowłosej Gryfonki. Widać było, że jest zdenerwowana. Nie zawsze można było widzieć ją w takim stanie. Zdawała sobie w stu procentach sprawę z tego, że jutro jest mecz i powinna się wyspać. Lecz ona nie mogła. Nerwy zrzerały ją od środka. Był to już taki drugi raz. Poprzedni mecz udał jej się doskonale, lecz ona nadal się bała. Wiedziała, że ma oparcie w Mary i Syriuszu, ale oni jej tak nie rozumieli. Grali przecież w qudditcha od dziecka, a w drużnie są od trzech lat.
Po chwili na miejscu dziewczyny stała dziwnie ubarwiona łania. Było to podobno zwierzę idelanie ją odwzorujące. Wbiegła do Zakazanego Lasu, aż wybiegła na polanę w środku niego, aby tam zmienić się w człowieka. Rzucała kamieniami w jezioro tam się znajdujące, przy tym zagłuszając wycie wilkołaka...
~*~
|pół godziny wcześniej|
- Glizdek! - krzyknęli James i Syriusz.
- Już idę! - mały, gruby punkcik coraz bardziej zbliżał się w ich stronę. Rzecz jasna nie obyło się bez kilku potknięć, ale udało mu się dobiec.
- No, no.. Dwadzieścia i pół minuty. - mruknął z podziwem Łapa, patrząc przy tym uważnie na zegarek - Nowy rekord. - pochwalił z ironią kolegę. - Glizdek, do nory! - wskazał palcem na korzeń Wierzby Bijącej. Chłopak w ekspresowym tempie zmienił się w szczura, który przeleciał pod korzeniami drzewa i je dziwnym sposobem zatrzymał. Jego przyjaciele weszli do tunelu ukrytego pod Wierzbą. Szli. Roześniani szli korytarzami, aż doszli do przygnębionego przyjaciela, siedzącego na starej, zniszczonej sofie.
Prawda była taka, że dla Syriusza i Jemesa pełnie były rozrywką. Traktowali to jak zabawę, nie rozumieli co czuł w tym okresie Remus. Byli niedojrzali, aby cokolwiek z tego wywnioskować. Od poczatku roku, czyli od trzech miesięcy byli animagami. Rogacz i Łapa animagię opanowali perfekcyjnie. Peter miał z nią jeszcze problem. On jako jedyny szedł tam z przymusu. Nie chciał być gorszy. Pomimo twierdzenia, że trzej Huncwoci zostali animagami tylko dla zabawy, nie można było im jednego odmówić. Zostali animagami tylko poczęści dla zabawy. Chcieli również sprawić, że ten ciężki okres Remusa będzie łatwiejszy.
Te dwadzieścia minut spędzonych w Wrzeszczacej Chacie minęło bardzo szybko... Zanim się obejrzeli na miejscu ich przyjaciela pojawiła się ogromna bestia, a na miejscach ich samych - trzy inne zwierzęta.
W planach mieli to co zawsze, czyli bieganie po Zakazanym Lesie. Skąd mogli wiedzieć co się wydarzy...
|10 minut później |
Zachowanie Lunatyka było inne niż zazwyczaj. Zawsze opanowany wilkołak, nigdy nie rzucający się na swoich przyjaciół, dzisiaj się chciał właśnie na nich rzucić. Na szczęście udało im się uniknąć bolesnego, a nawet śmiertelnego ciosu.
Biegł w szybkim tempie w nieokreślonym kierunku,bez uzasadnionego celu. Jego przyjaciele nie wiedzieli co się właściwie dzieje. Dopiero po chwili zrozumieli.
Człowiek - przemknęło im przez myśl o sekundę za późno.
Zastanawiała się jak to się stało, że pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Nie chciała zostać uznana za łatwą. Bała się, że po tym co się stało, będzie coraz bardziej -o ile to możliwe- chciał się do niej zbliżyć. Jej pukładane życie legło w gruzach za sprawą tego jednego wydarzenia.
Nie chciała się do tego przyznać, ale podobało jej się to. Najlepsze w tym wszystkim było to, że rudowłosa obwiniała za wszystko swoje różowe kokardki, których pozbyła się z myślą właśnie o powodzeniu.
~*~
Brunetka siedziała uśmiechnięta w Pokoju Wspólnym. Nic nie świadczyło o tym, że jej 'nocny humor' nadal na nią oddziałowywał. Patrzyła z uśmiechem na czwórkę Huncwotów siedzących na kanapie blisko niej. Cały czas śmiali się w głos powodując przy tym, że każdy Gryfon tam obecny miał wyśmienity humor. Tak właśnie działała ta czwórka uczniów Hogwartu - umiała poprawić każdemu samopoczucie bez większego wysiłku.
Oparła głowę o fotel, po czym zamknęła oczy.
W tym samym czasie do Wieży Gryffindoru weszła ciemnowlosa dziewczyna. Była to osoba bardzo ładna, której życie właśnie obróciło się do góry nogami.
- Panno McKinnon to jest Pokój Wspólny twojego domu. O! Pan Lupin, jako prefekt, powinien pani wszystko wyjaśnić. Panie Lupin... - podeszła do zdziwionego chłopaka - mógłby pan oprowadzić ją po Hogwarcie. Powinnam dać to zadanie Pannie Evans, ale jej nigdzie nie widzę.
- Dobrze, profesor McGonagall. - wstał i skinął głową do znikającej już za obrazem kobiety. Uśmiechnął się do stojącej z boku dziewczyny. - Ty jesteś...
- Marlena. - odwazjemniła uśmiech.
- Witaj Piękna... - James i Syriusz wstali, po czym pocałowali brunetkę w w zewnętrzną część dłoni.
- Cześć? - westchnęła i wyrwała swoją rękę z ich uścisku.
- Idziemy? - powiedział Remus i podał jej ramię.
- Oczywiście - uśmiechnęła się promiennie, po czym chwyciła go za dłoń. Nie ramie. Dłoń.
~*~
Stosy pergaminów leżały przed książką do Transmutacjj, którą właśnie czytała. Zawsze interesował ją ten przedmiot i zastanawiała się nie raz jakim byłaby zwierzęciem. Ona już to wiedziała. Wiedziała od końca czwartej klasy.
Dawno nie biegała. Wstała i zaniosła książki wraz z pracami domowymi do dormitorium, aby za chwilę pójść na błonia.
Okrągły księżyc świecił nad Zakazanym Lasem. Jego śwatło idealnie padało na twarzy rudowłosej Gryfonki. Widać było, że jest zdenerwowana. Nie zawsze można było widzieć ją w takim stanie. Zdawała sobie w stu procentach sprawę z tego, że jutro jest mecz i powinna się wyspać. Lecz ona nie mogła. Nerwy zrzerały ją od środka. Był to już taki drugi raz. Poprzedni mecz udał jej się doskonale, lecz ona nadal się bała. Wiedziała, że ma oparcie w Mary i Syriuszu, ale oni jej tak nie rozumieli. Grali przecież w qudditcha od dziecka, a w drużnie są od trzech lat.
Po chwili na miejscu dziewczyny stała dziwnie ubarwiona łania. Było to podobno zwierzę idelanie ją odwzorujące. Wbiegła do Zakazanego Lasu, aż wybiegła na polanę w środku niego, aby tam zmienić się w człowieka. Rzucała kamieniami w jezioro tam się znajdujące, przy tym zagłuszając wycie wilkołaka...
~*~
|pół godziny wcześniej|
- Glizdek! - krzyknęli James i Syriusz.
- Już idę! - mały, gruby punkcik coraz bardziej zbliżał się w ich stronę. Rzecz jasna nie obyło się bez kilku potknięć, ale udało mu się dobiec.
- No, no.. Dwadzieścia i pół minuty. - mruknął z podziwem Łapa, patrząc przy tym uważnie na zegarek - Nowy rekord. - pochwalił z ironią kolegę. - Glizdek, do nory! - wskazał palcem na korzeń Wierzby Bijącej. Chłopak w ekspresowym tempie zmienił się w szczura, który przeleciał pod korzeniami drzewa i je dziwnym sposobem zatrzymał. Jego przyjaciele weszli do tunelu ukrytego pod Wierzbą. Szli. Roześniani szli korytarzami, aż doszli do przygnębionego przyjaciela, siedzącego na starej, zniszczonej sofie.
Prawda była taka, że dla Syriusza i Jemesa pełnie były rozrywką. Traktowali to jak zabawę, nie rozumieli co czuł w tym okresie Remus. Byli niedojrzali, aby cokolwiek z tego wywnioskować. Od poczatku roku, czyli od trzech miesięcy byli animagami. Rogacz i Łapa animagię opanowali perfekcyjnie. Peter miał z nią jeszcze problem. On jako jedyny szedł tam z przymusu. Nie chciał być gorszy. Pomimo twierdzenia, że trzej Huncwoci zostali animagami tylko dla zabawy, nie można było im jednego odmówić. Zostali animagami tylko poczęści dla zabawy. Chcieli również sprawić, że ten ciężki okres Remusa będzie łatwiejszy.
Te dwadzieścia minut spędzonych w Wrzeszczacej Chacie minęło bardzo szybko... Zanim się obejrzeli na miejscu ich przyjaciela pojawiła się ogromna bestia, a na miejscach ich samych - trzy inne zwierzęta.
W planach mieli to co zawsze, czyli bieganie po Zakazanym Lesie. Skąd mogli wiedzieć co się wydarzy...
|10 minut później |
Zachowanie Lunatyka było inne niż zazwyczaj. Zawsze opanowany wilkołak, nigdy nie rzucający się na swoich przyjaciół, dzisiaj się chciał właśnie na nich rzucić. Na szczęście udało im się uniknąć bolesnego, a nawet śmiertelnego ciosu.
Biegł w szybkim tempie w nieokreślonym kierunku,bez uzasadnionego celu. Jego przyjaciele nie wiedzieli co się właściwie dzieje. Dopiero po chwili zrozumieli.
Człowiek - przemknęło im przez myśl o sekundę za późno.
Powiem szczerze mogłabym to dalej drążyć w tym rozdziale, ale postanowiłam dać Wam trochę 'dramy'. Któtki, jak zwykle. :v Rozdział nie jest najlepszym jaki do tej pory napisałam, ale ujdzie. Teraz w wakacje, będę mieć dużo wolnego czasu i rozdziały będą pojawiać się dosyć często.
Dziękuje za ponad 1000 wyświetleń. Niby to mało, bo na niektórych blogach jest zdecydowanie więcej, ale ja się ciszę z tylu.
sobota, 20 czerwca 2015
Rozdział 5. Bo jeden pocałunek mężczyzny, może zmieić całe życie kobiety. .
Spójrz mi głęboko w oczy zanim uznasz, że ten pocałunek ma być ostatnim...
Wydawać by się mogło, że Mary McDonald żyje jak księżniczka; dom wielkości pałacu, rodzice zajmujący wysokie stanowiska w Ministerstwie, wszystko to co ona zechce. Tylko Ci, którzy ją znali wiedzieli jak jest naprawdę. W domu nie mogła być taką jaka jest naprawdę. Liczne lekcje etyki, kultury, spokoju i opanowania, choć dla Mary wydawały się zupełnie niepotrzebne i głupie, musiała na nie uczęszczać. Zazdrościła Lily, Jamesowi i Remusowi kochających rodzin.
Przewróciła się na drugi bok, poprawiając przy tym włosy. Starała się już usnąć od kilku godzin, ale nadal przed oczami miała list z domu.
Pierwsza łza spłynęła powoli.
~*~
Patrzył uważnie na rudowłosą siedzącą kilka ławek dalej. Przyłapał się ostatnio na coraz częstszym obserwowaniu dziewczyny. Kilka razy się za to karcił, gdyż, Huncwotowi nie wypada myśleć o jakiejś dziewczynie więcej, niż się powinno, czyli tylko tyle 'jak ją zdobyć'.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy poprawiła niesforny kosmyk włosów. Kurwa - szepnął cicho i spojrzał na swój pergamin gdzie powinny być notatki. Nie przejął się ich brakiem, gdyż to nie pierwszy raz. Wzruszył ramionami i posłał Remusowi, który siedział za nim, znaczące spojrzenie, a ten skinął głową. Odwrócił głowę w stonę nayczycielki Trasmutacji i starając się udawać zainteresowanego lekcją.
Tak naprawdę uwielbiał transmutację i nigdy nie robił notatek, bo najzwyczajniej w świecie nie były mu potrzebne. Już w piątej klasie udowodnił swój talent do tej dziedziny magii, opanowując animagię. Uśmiechnął się szeroko do Syriusz siedzącego obok i powrócił do 'słuchania'.
~*~
Marlena McKinnon była osobą otwartą pochodzącą z dobrego domu. Kochała swoje hebanowe włosy i jasno niebieskie oczy, które uwiodły nie jednego chłopaka. Swoją urodę zawdzięczała swojej ukochanej babci, która była wilą. Żałowała jedynie, że nie jest blondynką tak jak na wilę przystało. Swoim uśmiechem umiała oczarować każdego, nawet największych kobieciarzy Durmstrangu. Nie chciała zmieniać szkoły, bo tam miała swoje przyjaciółki. Niestety jej rodzice musieli wyjechać i zamieszkać w Anglii.
Przeczesała ręką swoje ciemne włosy wygodniej siadając na krześle w gabinecie dyrektora. Stukała palcami o blat biurka Albusa Dumbledora, który chodził zamyślony po gabinecie. Siwa broda opadała mu falami za ramiona, tak samo jak włosy. Okulary zasłaniające jego jasno niebieskie oczy były lekko przekrzywione i zsunięte z jego lekko pomarszczonego nosa. Dyrektor Hogwartu nigdy w życiu nie był jeszcze tak zamyślony i zdenerwowany. Chodził w parwo i w lewo, bez większego celu. Musiał się czymś zająć a 'spacer' był najbatdzije oczywisty.
Zerknął kątem oka na szatynkę siedzącą przy biurku. Czarne włosy opadały do pasa, a niebieskie oczy wlepione były w jeden punkt na biurku, którego nie mógł okreslić. Ubrana była w zwykły hogwarcki strój, oczywiście bez krawata.
- Więc, dlatego zmieniasz szkołę? - zapytał po chwili Dumbledore, nie przerywając swojego kroków.
- Tak, profesorze Dumbledore. - rzekła wyniosłym, chrakterystycznym tonem.
- Siądź tu - wskazał na małe, drewniane krzesełko znajdujące się w równoległej części pomieszczenia. Dziewvzyna wstała i z niepewnością usiadła na właściwym miejscu. Mężczyzna nałożył na jej głowę tiarę.
- Spóźnialska? - usłyszała głos w swojej głowie. - Gryffindor! - krzyk Tiary rozległ się po gabinecie.
- Bardzo dobrze. Marleno, poczekamy tu chwilę na profesor McGonagall i pójdziecie do Wieży Gryffindoru. Powie Ci z kim masz dormitorium.
- Dziękuję, profesorze. - skinęła głową na znak, że rozumie. - Co to jest? - spojrzała gdzieś za Dumbledore'a.
- Myślowiednia. Starym ludziom to się przydaje. Za dużo myśli kłębi się w starej głowie i można uporządkować dzięki niej wspomnienia. Niestety można też poznać starszną pradę... Prawda moja droga, to straszliwa rzecz. Trzeba wiedzieć jak się z nią obchodzić.
~*~
Szurała nogami po kamienne podłoże w nieużywanej sali. Jej nieobecny wzrok skierowany był na lekko uchylone okno. Już od około dziesięciu minut patrzyła w jedno miejsce bez większego celu. Była bardzo podenerwowana. Zostało im mało czasu, a ona jeszcze nie ma pomysłu na eliksir.
Niezmąconą ciszę przerywa zniecierpliwione westchnięcie chłopaka siedzącego blisko niej. Z nieukrywanym rozbawiemiem i fascynacją patrzył na rudowłosą Gryfonkę. Jego brązowe tęczówki skierował na jej różnane, lekko rozchylone usta. Miał wrażenie, że ona czeka. Czeka aż przyłoży swoje usta do jej. Przegryzła dolną wargę. Zdążył już zauważyć, że robi tak zawsze gdy się denerwuje. Mógł się tylko domyślać jakie szalone myśli i odżucone pomysły kłębią się w jej mądrej główce.
- Potter, a może ty też zaczniesz się angażować? - zapytała z irytacją, odwaracjąc w jego stronę głowę. Dopiero teraz zorientował się w jak starsznym stanie fizycznym jest ta dziewczyna. Drobna, wychudzona i na dodaek zmęczona.
- Oj, Evans, Evans. - wstał z krzesła i podszedł do niej. Lily automatucznie wstała i zaczęła się cofać, tak długo aż wpadła na kamienną ścianę. Stanął centralnie przed nią i złapał jej nadgarski, po czym przygwoździł do ściany. Widział strach i niepewność w jej szmaragdowych oczach.
- Puść. - warknęła.
- Nie. - przybliżył jej twarz do swojej. Stykali się czołami.
- Czego chcesz? - szepnęła błagalnie, usilnie unikając jego piękych oczu. Do jej nozdży doleciał intensywny zapach męskich perfum, od których zawirowało jej w głowie.
Bała się. Bała się, że mu ulegnie. Nie chciała być jak wszystkie inne, które były tylko na jedną noc. Ona nie była jedną z wielu. Nie mogła nią być. Nie zasłużyła sobie na to. Po za tym... musiała dawać przykład jako Prefekt!
- Ciebie, Evans - wychrypiał do jej ucha tonem od którego każda dziewczyna dostawała palpitacji serca. Nogi się pod nią ugięły; stały się jak z waty.
- N-nie... - zaczęła się niespokojne ruszać. Na nic się jednak to zdało. James Potter był od niej zdecydowanie silniejszy. Szczerze mówiąc, nawet się nie wysilał. Dziewczyna miała za mało siły.
Musnął jej usta swoimi. Dziewczyna na początku próbowała wyswobodzić się z jego uścisku, lecz zorientowała się, że nic na to nie poradzi. Była bezbronna. Przygwoździł ją mocniej do ściany. Wpił się w nią mocniej. Nowe, nieznane mu dotąd uczucie całe go ogarnęło. Rudowłosa założyła ręce ma jego ramiona - o ile to możliwe - bardziej go siebie przyciągając. Wszystkie emocje wcześniej nią targające odleciały, a pozostała pustka. Wreszcie rozumiała co te wszystkie dziewczyny miały do całowania Jamesa. Miały rację. Całował nieziemsko. Przed samą sobą nigdy nie nie przyznała i raczej nie przyzna, że nie raz i nie dwa, zastanawiała się jak to jest czuć jego usta na swoich. Przestawiła jedną rękę tak, że wplotła się w ciemne, gęste włosy chłopaka. Jęknął cichutko. Nie pozwalał nikomu aby dotykał jego włosów, lecz w tym momencie zapomniał o nich, a oddał się przyjemności całowania Pani Prefekt.
I nagle dziewczyna zrozumiała z kim się całuje. Otworzyła gwałtownie oczy i oderwała się od szatyna. Patrzył na nią z pytaniem w oczach. Tak samo jak ona, miał nie równy bieg serca. Podeszła do niego, po czym wanęła go w twarz. Wyszła wymijajac go.
Chłopak długo stał w jednym miejscu i patrzył na miejsce gdzie zniknęła piękna rudowłosa Gryfonka. Uśmiechnął się delikatnie dotykając swoich warg. Zapomniał już nawet o czerwonym policzku. Ważne dla niego było tylko wspomnienie różnanych ust dziewczyny. Obiecał sobie, że jeszcze nie raz pocałuje Lily Evans, bo uvzucie temu towarzyszace jest czymś niesamowitym!
Wsyd, masakra.
Nie mam nic na swoje uzprawiedliwienie. Jestem leniem, który nie dość, że musiał poprawiac się z trzech przedmiotów, to jeszcze nie chciało mi się przez kilka dni internet włączać.
Przepraszam. Następny rozdział pojawi się szybciej i nie długo... niespodzinka! ;-)
Znów piasane na telefonie=literówki
Subskrybuj:
Posty (Atom)